Lek na Powszednie Trudy

twojacena.pl 1 tydzień temu

**Lekarstwo na smutek**

Zawsze myślałam, iż nasza historia to gotowy scenariusz na film. Poznaliśmy się z Wojtkiem jeszcze na studiach w Krakowie. Oboje mieszkaliśmy w akademiku. Od razu wiedzieliśmy, iż chcemy być razem, ale czekaliśmy, aż skończymy naukę. Życie, jak to życie, zweryfikowało nasze plany. Na ostatnim roku zaszłam w ciążę.

— Wojtek, co teraz? — szlochałam, patrząc na niego. — Moja mama jest tak surowa… Ledwo pozwoliła mi wyjechać na studia, a teraz? Obiecałam jej, iż nie skończę jak ona, iż nie urodzę bez ślubu. A teraz? Jak mam wrócić do domu? Ona mnie zabije…

Wojtek też był przerażony, ale postanowił zachować się jak mężczyzna. Jego rodzice nigdy nie stawiali mu warunków, więc zaproponował ślub. Egzaminy dyplomowe tuż-tuż, nie było czasu w wesele. Zadzwonił do rodziców, powiedział im prawdę. Narzekali, krzyczeli, ale w końcu zgodzili się nas przyjąć.

Stałam w ciasnym przedpokoju jego rodziców, ukrywając za plecami rosnący brzuch. Ojciec marszczył brwi, mama kiwała głową i mówiła, iż to zły początek małżeństwa. Ale pomogli — sprzedali działkę rekreacyjną, dokładali się z oszczędności i kupili nam kawalerkę w Warszawie.

— Zrobiliśmy, co w naszej mocy. Reszta zależy od was — powiedział ojciec Wojtka.

Dwa miesiące później urodziłam córeczkę, Zosię.

Wojtek pracował, ale pieniędzy ciągle brakowało. Wstyd było prosić rodziców o więcej. Wtedy kolega z liceum zaproponował mu biznes — sprzedaż komputerów.

— Teraz to złoty interes! Masz wiedzę, ja mam kontakty. Zrobimy to legalnie — przekonywał.

Wojtek się zgodził. Zaczęli od zakupu tanich, wadliwych modeli, które Wojtek naprawiał i sprzedawał z zyskiem. Spłacili długi, a potem kupili dwupokojowe mieszkanie.

Zosia rosła, czas posłać ją do przedszkola. A ja marzyłam o pracy.

— Po co? Pieniędzy mamy dość — warknął Wojtek. — Może czas pomyśleć o synu?

— Daj mi odpocząć. Chcę wrócić do pracy, a Zosia powinna poznać rówieśników — tłumaczyłam.

W przedszkolu nie było miejsc, ale zaproponowano mi posadę pomocnicy. Wojtek wściekał się, iż z wyższym wykształceniem idę sprzątać, ale zgodził się na rok.

Ich biznes kwitł, aż pewnej nocy skradziono cały towar, a magazyn podpalono. Kolega Wojtka zaczął pić, ale on musiał myśleć o rodzinie. Znalazł pracę — przypadkiem pomógł kierowcy z zakładem, który szukał informatyka. Spłacili długi, życie wracało do normy.

Aż do tamtego wieczoru.

Zosia wyszła odprowadzić koleżankę i… nie wróciła. Dzwoniliśmy po szpitalach. Znaleźliśmy ją w śpiączce. Trzy dni później odeszła.

Wiatr listopadowy szarpał nagrobkami. Kierowca na letnich oponach nie zdążył wyhamować.

Ja przestałam żyć. Wojtek bał się, iż oszaleję. W pracy ktoś poradził mu, żeby kupił mi psa. Ale przypomniał sobie, iż kiedyś marzyłam o malarstwie.

Znalazł nauczyciela — młodego mężczyznę w czerni, z długimi włosami. Płacił mu, żeby uczył mnie malować. I to pomogło! Znów się uśmiechałam, pokazywałam mu moje obrazy, choć były niedoskonałe.

Aż pewnego dnia zobaczył mój porwany szkic.

— On wyjechał. Jego mama potrzebuje operacji — powiedziałam bez emocji.

— I dałaś mu pieniądze? — Wojtek otworzył szkatułkę. Była pusta.

Artysta okazał się oszustem. Policja go złapała, ale część pieniędzy przepadła.

Wyrzuciłam farby, oddałam sztalugi sąsiadce. Aż pewnego dnia ta sama dziewczynka przyszła z kłębkiem szarego futra.

— To dla was. Mama ma alergię — powiedziała.

Wzięłam kotka w ramiona.

— Jak go nazwiemy? — spytał Wojtek.

— Mruczkiem. Tak Zosia nazywała swojego pluszaka.

Czekałam na łzy, ale nie przyszły. Poszłam nakarmić kociaka. Wojtek uśmiechnął się.

— Idę kupić żwirek! — krzyknął.

— I karmę! Rośniemy, prawda, Mruczku? — zaśmiałam się.

Kot okazał się najlepszym lekarstwem. Szkoda, iż nie wpadliśmy na to wcześniej.

Idź do oryginalnego materiału