Lekarstwo na biedę
Ludwika i Wojciech poznali się jeszcze na studiach. Oboje mieszkali w akademiku. Że będą razem, zdecydowali od razu, ale dopiero po skończeniu uczelni. Jak to często bywa, życie zweryfikowało ich proste plany. Ludwika zaszła w ciążę na ostatnim roku.
„Wojtek, co teraz?” – Ludwika patrzyła na niego z rozpaczą. – „Wiesz, jaka moja mama jest surowa? Nie chciała mnie choćby puścić na studia. Ledwo ją przekonałam. Obiecałam, iż nie skończę jak ona, iż nie urodzę bez ślubu. A teraz? Jak wrócę do domu? Mama mnie zabije.” – Przygryzła wargę, walcząc z płaczem.
Wojciech też się bał, ale postanowił zachować się po męsku. Jego rodzice nie stawiali mu żadnych warunków, gdy wyjeżdżał na studia do dużego miasta. Kochał zrozpaczoną Ludwikę, więc zaproponował ślub. Egzaminy dyplomowe tuż-tuż, nie było czasu w wesele.
Zadzwonił do rodziców, wszystko wyjaśnił, powiedział, iż wróci z dyplomem i żoną. Oczywiście, pokrzyczeli – bez tego się nie obyło. Ale cóż było robić? Niech przyjeżdżają razem.
Ludwika chowała wystający brzuch za plecami męża, stojąc w ciasnym przedpokoju u jego rodziców. Ojciec marszczył brwi, mama kręciła głową i wytykała im, iż się pospieszyli z dzieckiem, iż wzięli ślub bez błogosławieństwa. Niedobrze to wróży. W tym ma być początek ich życia? Pokiwali głowami, ponarzekali, ale postanowili pomóc. Sprzedali działkę, przeszukali wszystkie zakamarki i kupili im kawalerkę w bloku.
„Pomogliśmy, jak mogliśmy. Reszta zależy od was” – rzucił ojciec na pożegnanie.
Dwa miesiące później Ludwika urodziła córeczkę.
Wojciech pracował, ale pieniędzy wciąż brakowało. Rodzice i tak dali już wszystko, co mieli. Wstyd było ciągnąć od nich więcej – czas samemu stanąć na nogi. Wtedy stary szkolny kolega zaproponował mu handel komputerami.
„To pewny interes. Trzeba łapać moment, komputery idą jak woda. Mam kontakty u dostawców, załatwię. Akurat wróciłeś w samą porę. Ty się znasz, ja się dopiero uczę. Razem możemy rozkręcić to na całego!” – przekonywał.
Dziewięćdziesiąte z bandyckimi porachunkami już minęły. Ryzyko było, ale wszystko legalne – warto spróbować. Wojciech się zgodził. Tylko musiał pożyczyć sporą sumę na start i udziały w interesie.
Kupowali towar niesprawny, ale tani. Wojciech doprowadzał sprzęty do porządku, instalował oprogramowanie, naprawiał. Sprzedawali z zyskiem. Biznes ruszył. Wojciech spłacił dług, a choćby kupił dwupokojowe mieszkanie.
Córka podrosła, czas posłać ją do przedszkola. Ludwika też chciała wrócić do pracy.
„Posiedziałabyś w domu, pieniędzy starcza. Czemu się upierasz?” – mruczał Wojciech. – „Powinniśmy pomyśleć o synu.”
„Daj mi trochę odpocząć. Jeszcze nie ochłonęłam od pieluch. Po studiach ani dnia nie pracowałam. A i dla Ani dobrze bawić się z rówieśnikami. Jak pójdzie potem do szkoły?” – przekonywała.
Ale do przedszkola nie było łatwo dostać się bez znajomości. Ludwice zaproponowano pracę jako pomoc przedszkolanki – wtedy przyjmą córkę. Nie zastanawiała się długo.
„Z wyższym wykształceniem, jako pomoc? Nie kompromituj mnie” – wściekał się Wojciech.
„Nie gniewaj się. To tylko na rok, żeby Anię przyjęli. Potem znajdę normalną pracę. Będę miała córkę na oku. Czy to źle?” – łagodziła.
Wtedy pracy zdalnej jeszcze nie znano. Internet ledwo ciągnął. Wojciech pomruczał, ale się zgodził.
Ich biznes z kolegą szedł jak burza, wzbudzając zazdrość konkurencji. Aż pewnego dnia wszystko runęło. Właśnie zakupili partię laptopów, gdy w nocy wszystko wywieziono, a kradzież przykryto podpaleniem. Stracił sprzęt i został z długami.
Kolega zaczął pić. Wojciech nie – miał rodzinę. Ale pieniądze za komputery trzeba było oddać. Mógł sprzedać mieszkanie, ale gdzie by potem mieszkał? Znowu padać rodzicom do nóg?
Szukał pracy. Z biznesem już koniec. Jak to zwykle bywa, pomógł przypadek. Na drodze utknął samochód. Wojciech pomógł go popchnąć, zauważył procesor na tylnym siedzeniu, zagadał do kierowcy. Ten, usłyszawszy, iż Wojciech zna się na komputerach, zaoferował mu pracę. W ich firmie było sporo sprzętu do obsługi – konfiguracja, naprawy, proste programy. W sam raz dla niego. Zgodził się.
Dług spłacił stopniowo. Życie się układało. Córka dorastała, za rok kończyła szkołę, szykowała się na uniwersytet. Wydawało się, iż najgorsze minęło.
Tamtego dnia Wojciech został w pracy dłużej. Ludwika gotowała obiad, a córka z koleżanką słuchały muzyki. W końcu koleżanka wybierała się do domu.
„Mamo, odprowadzę!” – krzyknęła Anna z przedpokoju.
„Nie długo!” – zdążyła odpowiedzieć Ludwika, gdy drzwi zatrzasnęły się za dziewczynami.
Wyłączyła gaz i usiadła przed telewizorem. Szło jakieś kino. Wciągnęła się, zapominając o czasie, nie zauważyła nawet, kiedy wrócił mąż.
„Czemu tak cicho? Anka w domu?” – zapytał Wojciech, rozcierając zmarznięte dłonie. – „Zamarzło jak diabli.”
Dopiero wtedy Ludwika przypomniała sobie, iż córka wyszła. Jak długo? Dwadzieścia minut, pół godziny? Powinna już wrócić. Koleżanka mieszkała przecież niedaleko. Rzuciła się do pokoju córki. Pusto. Zadzwoniła do koleżanki.
„Ania nie wróciła? Rozstałyśmy się jakieś dwadzieścia minut temu…” – zdziwiła się tamta.
Było jasne – stało się coś złego. Ludwika obwiniała siebie. Po co ją puściła? Powinna iść z nią. Miotała się po mieszkaniu, gotowa biec na ulicę. Rodzice koleżanki dzwonili, oferowali pomoc. Wojciech nie puścił żony, posadził przy telefonie. Ale kilka to dało. Gdy tylko słyszała w słuchawce pytanie, czy do szpitala nie przyjęto rannej dziewczyny, zaczynała szlochać.
„Tak, godzinę temu przywieźli dziewczynę bez dokumentów” – usłyszał Wojciech w jednym ze szpitali.
Ludwika zaniosła się płaczem.
„Żyje. Przestań ryczeć!Wojciech objął żonę mocno, widząc, jak mały Toszka wtula się w jej ramiona, i poczuł, iż po raz pierwszy od tamtej strasznej nocy w ich domu znów zaczyna tlić się nadzieja.