W małym nadmorskim miasteczku, gdzie mewy krzyczały nad falami, Kinga cały dzień krzątała się w kuchni. Przyrządzała aromatyczną kolację: pieczoną rybę, ziemniaki z ziołami, a na deser upiekła ulubiony kremówkę. Zmęczona, ale zadowolona, posprzątała stół, nakryła go białym obrusem i usiadła, czekając na męża z pracy. Serce biło jej nieco szybciej niż zwykle – dziś czekała ją ważna rozmowa. Wreszcie w zamku zazgrzytał klucz, a w progu stanął Marek.
– Cześć, kochanie! – uśmiechnął się, zdejmując płaszcz. – Jaka okazja? Świętujemy coś? – skinął głową w stronę zastawionego stołu.
– Marku, musimy poważnie porozmawiać – cicho, ale stanowczo powiedziała Kinga. – Chodzi o naszą rodzinę.
Marek zastygł, jego uśmiech powoli zgasł, a w oczach pojawił się niepokój.
—
– Danka, jak możesz tak postąpić? To przecież twój syn! – głos Kingi drżał ze wzburzenia.
– Syn, no i co? – machnęła ręką Danka, poprawiając włosy. – Nie oddaję go przecież na zawsze, tylko na kilka miesięcy!
– Danka, ty zwariowałaś? To twoje dziecko, twoja krew! – Kinga ledwo powstrzymywała łzy.
– Słuchaj, Kinga, już ci tłumaczyłam! jeżeli masz takie miękkie serce, to weź sobie siostrzeńca do domu! Dość tego, koniec rozmowy. Z Michałem przez kilka miesięcy nic się nie stanie, a jak się urządzę – od razu go zabiorę – Danka gwałtownie wstała i, trzasnąwszy drzwiami, wyszła.
Kinga została sama, oszołomiona. Nie mogła uwierzyć, iż jej siostra jest do czegoś takiego zdolna. Oddać własnego syna, choćby na chwilę, do domu dziecka? To było niepojęte. Ale zabrać Michała do siebie Kinga nie mogła.
Ona i Marek z dwiema córeczkami mieszkali w dwupokojowym mieszkaniu teściowej, Elżbiety. Mieszkanie było ciasne, a teściowa nie znosiła synowej. Do wnuczek też odnosiła się chłodno, tolerując je tylko ze względu na syna. Kinga wiedziała: Marek był jedynym światłem w oczach Elżbiety. Gdyby nie on, teściowa pewnie w ogóle nie pozwoliłaby mu się ożenić, zwłaszcza z Kingą.
Pewnego razu Kinga przypadkiem usłyszała, jak Elżbieta narzekała przed sąsiadkami: „Synowa Marka go zaczarowała, bo jak inaczej wytłumaczyć, iż tak ją kocha?” Na początku teściowa była wyrozumiała, ale wszystko się zmieniło, gdy Kinga i Marek oznajmili, iż spodziewają się dziecka. Od tamtej pory Elżbieta stała się nie do zniesienia. Przy synu się powstrzymywała, ale gdy tylko Marek wychodził do pracy, teściowa zmieniała się nie do poznania: sarkazm, pretensje, złośliwości. Czasem Kinga myślała, iż nie wytrzyma, ale dla córek zaciskała zęby i znosiła wszystko.
Markowi się nie skarżyła. Bała się, iż nie uwierzy – tak bardzo kochał matkę, uważając ją za dobrą i troskliwą. Jak mu miała powiedzieć, iż jego „idealna mama” dręczy żonę? Kinga marzyła, żeby odejść, ale nie miała dokąd.
Ona i Danka wychowały się w domu dziecka. Gdy przyszła pora opuszczenia placówki, powiedziano im, iż nie dostaną mieszkania – mają dom na wsi, który odziedziczyły po rodzicach. Nikt jednak nie sprawdził, czy nadaje się do zamieszkania. Gdy przyjechały do rodzinnej wioski, zobaczyły tylko walącą się ruinę z zapadniętym dachem. Życie tam było niemożliwe, a pracy na wsi nie było. Siostry, nie tracąc nadziei, wróciły do miasta.
Kinga starała się nie wracać myślami do trudnych czasów. Los jednak się do niej uśmiechnął – poznała Marka. Pobrali się, niedługo urodziły się bliźniaczki. Dankę mniej szczęście opuszczało. Mieszkała w wynajętej izbie z małym Michałem, o ojcu którego nie lubiła mówić. Wspomniała tylko raz, iż jest żonaty i iż nie ma między nimi przyszłości.
Michał był rok młodszy od córek Kingi, która go uwielbiała. Danka, wydawało się, też kochała syna, ale jej ostatnia decyzja wstrząsnęła Kingą. Danka znalazła „wymarzonego mężczyznę” o imieniu Wiktor. Kinga go nie znała, ale według słów siostry był ideałem. Kinga tak nie uważała. Normalny mężczyzna, myślała, nie odrzuciłby dziecka ukochanej, choćby nie swojego. Wiktor jednak nalegał, by Michała oddać do domu dziecka – „na jakiś czas”. Danka, oślepiona uczuciem, zgodziła się.
Kinga próbowała odwieść siostrę od tego pomysłu, ale Danka uparła się: „Wiktor się przyzwyczai, a my go zabierzemy”. Kinga wiedziała – tak się nie stanie. Michał powtórzy ich los, a Danka, jak się zdawało, nie przejmowała się tym. Ale Kinga nie mogła pozwolić, by siostrzeniec trafił do domu dziecka.
Rozumiała, iż przyprowadzenie Michała do teściowej to niemożliwość – Elżbieta i tak ledwo tolerowała ją z córkami. Ale milczeć też nie mogła. Postanowiła porozmawiać z Markiem. To jej mąż, ją kocha, powinien pomóc.
Cały dzień Kinga przygotowywała kolację, piekła tort, by stworzyć przytulną atmosferę do rozmowy. Gdy Marek wrócił, zebrała się w sobie i wszystko mu opowiedziała.
Ale reakcja męża ją oszołomiła. Zamiast wsparcia, Marek urządził awanturę, przywołując na pomoc matkę. Elżbieta i syn na wyścigi krzyczeli, oskarżając Kingę. Teściowa wrzeszczała, iż Kinga powinna być wdzięczna za dach nad głową, a zamiast tego „wpycha do domu obce dziecko”. Marek tylko przytakiwał, jakby Kinga i córki były dla niego obcymi ludźmi.
W końcu postawili jej ultimatum: zapominasz o siostrzeńcu i żyjesz po naszemu albo wynosisz się z domu. Kinga poczuła, jak ziemia usuwa się jej spod nóg.
Następnego ranka spakowała córki i wyszła. Nie wiedziała, dokąd iść, ale zostać w tym domu było ponad jej siły. Nagle przypomniała sobie, jak w przychodni kobieta opowiadała o ośrodku pomocy dla kobiet w trudnej sytuacji. Kinga postanowiła tam pójść.
W ośrodku przyjęto ją ciepło. Gdy dowiedziano się o sytuacji z Michałem, pozwolono jej przyprowadzić siostrzeńca. Tak zaczęła się nowa część życia Kingi.
Po tygodniu w ośrodku pojawił się Marek. Błagał, by wróciła, przysięgał, iż tęskni za nią i córkami. Ale mimochodem wspPo czymś takim już nigdy nie spojrzała na niego tak samo, ale wiedziała jedno – od dzisiaj jej światem będą tylko dzieci, mały domek na wsi i ta dziwna, mglista nadzieja, iż może kiedyś jeszcze zakwitnie w niej wiara w ludzi.