Mądra teściowa
Kiedy najmłodszy syn się ożenił, starsze dzieci dawno już się wyprowadziły córka wyszła za mąż i wyjechała do Wrocławia za mężem, a syn wyjechał na północ do pracy. Krystyna zawsze wiedziała, iż starsi długo nie zagrzeją miejsca w ich małej wiosce córka uwielbiała eleganckie życie, od dzieciństwa obklejała ściany wycinkami z magazynów, a syn mapami świata, bo marzył o dalekich podróżach, nie o oborze i ogródku. Ale najmłodszy, Marek, zawsze był jej chłopcem, i gdy mąż zmarł, powiedział jej wprost:
Mamo, nigdy cię nie zostawię, zawsze będziemy razem.
Stała wtedy na skraju grobu i powtarzała: „Jak ja bez ciebie, Józiu, jak ja bez ciebie”. Córka płakała, starszy syn stał jak głaz, a Marek, który właśnie skończył dwanaście lat, cały czas był przy niej, podsuwając swoje wątłe ramię. I dotrzymał słowa choćby na studiach wracał prawie co weekend. Dlatego szukał żony, która zgodzi się mieszkać z nim w wiosce. Dom wybudował, prawda, na innej ulicy, bo miejsca obok nie było. Zapraszał matkę do siebie, ale Krystyna odmówiła po co w domu dwie gospodynie?
Młoda miała na imię Zosia. Miała wielkie niebieskie oczy i długie, sięgające pasa włosy. Przywiózł ją Marek z miasta uczyli się razem, i jak wyznał matce, już wtedy za nią kręcił, ale ona go nie zauważała. Aż w końcu zauważyła. Wesele było huczne, wesołe zjechała się cała rodzina. Krystynie synowa się podobała dobra dziewczyna, widać było charakter, a takiej właśnie Marek potrzebował. A iż delikatna i kilka umiała w domu? Nic strasznego Krystyna nauczy.
Pierwsza kłótnia wybuchła tydzień później, gdy Krystyna przyszła pomóc ugotować zupę, bo Marek bez zupy nie mógł, od dziecka miał słaby żołądek. Zosia nakrzyczała na teściową, iż ma brudne ręce, a nimi chleb dotyka. No ale czym Krystyna miała go dotykać? Nie kłóciła się, wyszła, a wieczorem Marek poprosił, żeby nie przychodziła, gdy go nie ma, bo Zosia się denerwuje.
Nie gniewaj się, mamo, Zosia jest w ciąży, dlatego się martwi wyjaśnił.
I Krystyna się nie gniewała. Wnuki to dobrze, będzie czym zapełnić pustkę w sercu, bo odkąd dzieci się rozjechały, ciągle czuła w środku chłód.
Na porodówkę przyjechali rodzice, koleżanki i siostra. Krystyna próbowała zasugerować, iż noworodka nie powinno otaczać tyle ludzi, ale Zosia nazwała ją zabobonną i znacząco spojrzała na męża. Marek poprosił matkę, żeby nie wymyślała, tylko zrobiła wszystkim herbatę, bo zmęczeni po podróży. Krystyna zrobiła. I wszystkich nakarmiła, i naczynia pozmywała. A sama zerknęła na wnuczkę taka malutka, taka śliczna, tak by ją chciała przytulić!
Mogę potrzymać? zapytała.
Zosia spojrzała na jej ręce i powiedziała:
Tylko niech pani najpierw umyje.
Ale przecież właśnie myłam naczynia!
Właśnie dlatego! Co za niechlujstwo!
Rodzice Zosi wpatrywali się w Krystynę, i zrobiło się jej głupio może naprawdę czegoś nie rozumie.
Wnuczkę w końcu wzięła na ręce. Jak pięknie pachniała! Cudowna dziewczynka. Co więcej, Zosia zmieniła zasady pozwoliła, by Krystyna przychodziła, gdy Marka nie było, bo sama nie dawała rady z domem. Krystyna była wniebowzięta. Prawda, synowa zawsze znalazła sposób, by ją urazić, i rzadko pozwalała brać wnuczkę na ręce, ale Krystyna się przyzwyczaiła. Obrażała się, oczywiście, ale co miała zrobić syn ją taką pokochał, więc i ona musi się dostosować. Najbardziej jednak zabolało ją, iż Zosia nie wzięła różowego kombinezonu, który Krystyna kupiła dla wnuczki.
Kupione na bazarze, co? Moja córka czegoś takiego nie założy! Poza tym już ciepło, nie ma co dziecka w kombinezonie przegrzewać, kwiecień na dworze!
Dziewczynkę nazwano Anią, jak siostrę Zosi, a Marek obiecał, iż następną córkę nazwą na cześć teściowej. Krystyna wątpiła, by Zosia chciała rodzić dużo dzieci, więc nie nastawiała się specjalnie. Ale tu się pomyliła.
Gdy świętowali pierwsze urodziny Ani, Zosia i Marek przytulili się i ogłosili, iż spodziewają się kolejnego dziecka. Matka Zosi jęknęła, iż za wcześnie, a Krystyna wtrąciła, iż u niej między dziećmi też była mała różnica i nic. Siostra Zosi zacisnęła usta zawsze tak robiła, gdy Krystyna coś mówiła. W końcu wszyscy się ucieszyli, zaczęli gratulować. Zosia się zaczerwieniła, mówiąc, iż chce chłopca.
I tak się stało. Urodził się chłopiec, któremu dali na imię Józio, a Krystyna rozpłakała się choćby nie śmiała marzyć, iż wnuka nazwą po dziadku.
Do wnuka bardzo się przywiązała. Drugi poród Zosi był ciężki, więc zupełnie przestała się opierać pozwalała Krystynie pomagać w domu i zajmować się wnukami, zwłaszcza młodszym, który pierwszy rok życia spędził głównie na jej rękach.
Zosia leżała w łóżku i narzekała na bóle głowy. Sporo przytyła, nie mogła zrzucić wagi i oskarżała teściową, iż piecze ciasta. No ale jak bez ciast, skoro Marek je tak uwielbia? Zresztą Krystyna wcale nie uważała, iż Zosia jest gruba. No, zaokrągliła się, ale to choćby dobrze. Ale ciast przestała piec.
Trzecim dzieckiem był Janeczek. Białawy, słabowity, nie dało się na niego patrzeć bez łez. Krystyna spodziewała się, iż Zosia znów na pół roku zaleci do łóżka, ale tu się pomyliła synowa zajęła się swoim Janeczkiem z takim zapałem, jakiego Krystyna nigdy u niej nie widziała. Nauczyła się gotować, robić masaże, dbać o porządek. Krystyna zabierała starsze dzieci do siebie, a więcej pomocy nie było potrzeby.
Dzieci rosły, Janeczek wciąż był chorowity, więc Krystyna pomagała też ze szkołą, zwłaszcza gdy w wiosce zaginęła dziewczynka. Szukano jej długo przyjeżdżała policja, wolontariusze z psami. Znaleziono ją po miesiącu w rzece. I nie wpadła tam sama Marek się wtedy przestraszył i pop







