**Mądra teściowa**
Gdy najmłodszy syn się ożenił, starsze dzieci już dawno się wyprowadziły córka wyszła za mąż i wyjechała za mężem do Poznania, syn zaś wyjechał na północ pracować. Wanda od zawsze wiedziała, iż starsze dzieci nie zostaną długo w naszej wsi córka kochała wygodne życie, całe dzieciństwo wycinała zdjęcia z magazynów i oklejała nimi ściany, a syn mapami geograficznymi, też marzył nie o oborze i ogrodzie, ale o dalekich krajach. Za to najmłodszy, Krzysiek, zawsze był jej chłopcem, i gdy mąż umarł, powiedział stanowczo:
Mamo, nigdy cię nie zostawię, zawsze z tobą będę mieszkał.
Stała wtedy na skraju grobu i powtarzała w myślach jak ja bez ciebie, Józiu, jak ja bez ciebie. Córka też płakała, starszy syn stał jak głaz, a Krzysiu, który ledwo skończył dwanaście lat, cały pogrzeb przetrwał u jej boku, podsuwając jej swoje wątłe ramię. I słowa dotrzymał choćby na studiach co weekend przyjeżdżał do domu. Dlatego szukał żony, która zgodzi się z nim mieszkać we wsi. Dom postawił, choć na innej ulicy, bo obok nie było miejsca. Zapraszał matkę do siebie, ale Wanda odmówiła po co w domu dwie gospodynie?
Synową nazywano Zosia. Miała wielkie niebieskie oczy i długie, sięgające pasa włosy. Przywiózł ją Krzysiek z miasta razem studiowali, i jak wyznał matce, już wtedy się za nią uganiał, ale ona go nie zauważała. Aż w końcu zauważyła. Wesele było huczne, wesołe zjechała się cała rodzina. Wandzie synowa się podobała dobra dziewczyna, widać od razu, iż charakter ma, ale właśnie taką Krzysiowi trzeba. A iż delikatna i w domu nic nie umie? Nic trudnego Wanda nauczy.
Pierwsza kłótnia wybuchła po tygodniu, gdy Wanda przyszła pomóc ugotować zupę, bo Krzysiowi bez zupy nie można, od dziecka miał słaby żołądek. Zosia nakrzyczała na Wandę, mówiąc, iż ma brudne ręce, a nimi chleb dotyka. No a czym Wandzie go dotykać? Nie sprzeczała się, odeszła, a wieczorem Krzysiek poprosił, by więcej nie przychodziła, gdy go nie ma, bo Zosia się denerwuje.
Nie gniewaj się, mamo, Zocha w ciąży, stąd te humory tłumaczył.
I Wanda się nie gniewała. Wnuki to dobrze, będzie czym załatać pustkę w sercu, bo odkąd dzieci się rozjechały, ciągle czuła wewnętrzny chłód.
Na powitanie młodej matki przyjechali rodzice, przyjaciółki i siostra. Wanda spróbowała zauważyć, iż do noworodka tylu ludzi to niepotrzebnie, ale Zosia nazwała ją zabobonną i znacząco spojrzała na męża. Krzysiek poprosił matkę, by nie wymyślała, lepiej zrobi wszystkim herbaty, bo zmęczeni po podróży. Wanda zrobiła. I wszystkich nakarmiła, i naczynia pozmywała. A sama zerkała na wnuczkę taka malutka, taka śliczna, aż ręce świerzbią, by wziąć!
Mogę potrzymać? spytała.
Zosia spojrzała na ręce Wandy i powiedziała:
Tylko umyjcie.
Przecież właśnie naczynia myłam!
No właśnie! Co za niechlujstwo!
Rodzice Zosi wpatrywali się w Wandę, i zrobiło się jej głupio może rzeczywiście czegoś nie rozumie.
Wnuczkę w końcu potrzymała. Jak słodko pachniała! Cudowna dziewczynka. Do tego Zosia zmieniła zasady pozwoliła Wandzie przychodzić, gdy Krzysiek był w pracy, bo sama nie dawała rady z domem, a Wanda tylko się ucieszyła. Prawda, synowa zawsze znalazła sposób, by ją ukłuć, i wnuczki prawie nie dawała na ręce, ale Wanda się przyzwyczaiła. Obrażała się, oczywiście, ale cóż poradzić syn ją taką pokochał, więc i ona musi się dostosować. Najbardziej zabolało ją jednak, gdy Zosia nie wzięła różowego kombinezonu, który Wanda kupiła dla wnuczki.
Na targu go kupiliście? Moja córka w czymś takim chodzić nie będzie! I tak już gorąco, nie ma sensu dziecko przegrzewać, kwietniowa pogoda!
Dziewczynkę nazwano Hanią, jak siostrę Zosi, a Krzysiek obiecał, iż następną córkę nazwą po Wandzie. Ta wątpiła, by Zosia chciała rodzić dużo dzieci, więc specjalnie się nie nastawiała. Ale tu się pomyliła.
Gdy świętowali pierwsze urodziny Hani, Zosia i Krzysiek przytulili się i oznajmili, iż spodziewają się kolejnego dziecka. Matka Zosi jęknęła, iż to za wcześnie, a Wanda wtrąciła, iż u niej między dziećmi też była mała różnica i nic. Szwagierka niechętnie ściągnęła usta zawsze tak robiła, gdy Wanda coś mówiła. Wszyscy w końcu się ucieszyli, zaczęli gratulować młodym. Zosia się zaróżowiła, mówiła, iż chce chłopca.
I tak się stało. Urodził się chłopiec, którego nazwali Józkiem, a Wanda się rozpłakała choćby nie śniła, iż wnuka nazwą po jej mężu.
Do wnuka mocno się przywiązała. Drugi poród był ciężki i Zosia już całkiem odpuściła pozwalała Wandzie pomagać w domu i zajmować się wnukami, szczególnie małym, który praktycznie cały pierwszy rok spędził na jej rękach.
Zosia leżała w łóżku i narzekała na ból głowy. Sporo przytyła, nie mogła zrzucić wagi i oskarżała teściową, iż piecze ciasta. No a jak bez ciast, skoro Krzysiek je uwielbia? Zresztą Wanda wcale nie uważała Zosi za grubą. Ot, zaokrągliła się, ale to choćby lepiej. Ale ciast przestała piec.
Trzecim był Janeczek. Białawy, wątły, patrzeć bez łez się nie dało. Wanda spodziewała się, iż Zosia znów położy się na pół roku, ale tu się pomyliła synowa pielęgnowała Janeczka z taką determinacją, jakiej Wanda u niej nigdy nie widziała. Nauczyła się gotować, robić masaże, utrzymywać czystość. Wanda zabierała starsze wnuki do siebie, a więcej pomocy nie było potrzeby.
Dzieci rosły, Janeczek wciąż był chorowity, więc Wanda pomagała też ze szkołą, szczególnie gdy we wsi zaginęła dziewczynka. Długo jej szukano przyjeżdżała policja, ochotnicy z psami. Znaleziono ją po miesiącu, w rzece. I nie sama tam wpadła Krzysiek wtedy się wystraszył i poprosił Wandę, by odprowadzała dzieci do szkoły. Po lekcjach







