Mądra teściowa: Sekrety harmonijnych relacji w rodzinie

twojacena.pl 3 dni temu

Mądra teściowa
Gdy najmłodszy syn się ożenił, starsze dzieci już dawno się wyprowadziły córka wyszła za mąż i wyjechała z mężem do Poznania, syn zaś wyjechał na północ, do pracy. Wiesława zawsze wiedziała, iż starsze dzieci nie zostaną długo w wiosce córka kochała piękne życie, od dziecka oklejała ściany wycinkami z magazynów, a syn mapami świata, bo marzył nie o oborze i ogrodzie, ale o dalekich krajach. Za to najmłodszy, Marek, zawsze był jej chłopcem, i gdy mąż umarł, powiedział:
Mamo, nigdy cię nie zostawię, zawsze będziemy razem.
Stała wtedy na skraju grobu i powtarzała jak ja bez ciebie, Józiu, jak ja bez ciebie. Córka też płakała, starszy syn milczał jak głaz, a Marek, który właśnie skończył dwanaście lat, stał przez cały pogrzeb obok, podsuwając jej swoje wątłe ramię. I słowa dotrzymał choćby gdy się uczył, prawie co weekend przyjeżdżał do domu. Dlatego też szukał żony, która zgodzi się z nim mieszkać w wiosce. Dom zbudował, choć na innej ulicy, bo blisko miejsca nie było. Zapraszał matkę, by się do niego przeniosła, ale Wiesława odmówiła po co w domu dwie gospodynie?
Synową nazywano Zofia. Miała wielkie niebieskie oczy i długie, sięgające poniżej pasa włosy. Przywiózł ją Marek z miasta, uczyli się razem, i, jak wyznał matce, już wtedy starał się o Zofię, ale ta go nie zauważała. Aż w końcu zauważyła. Wesele było huczne, wesołe zjechali się wszyscy krewni. Wiesławie synowa się podobała dobra dziewczyna, od razu widać, iż ma charakter, a właśnie takiej Marek potrzebował. A iż delikatna i w domu nic nie potrafi, to nic Wiesława nauczy.
Pierwsza kłótnia wybuchła tydzień później, gdy Wiesława przyszła pomóc ugotować zupę, bo Marek bez zupy nie mógł się obejść, od dzieciństwa miał słaby żołądek. Zofia nakrzyczała na teściową, mówiąc, iż ma brudne ręce, a nimi dotyka chleb. A czym miała je dotykać? Wiesława nie kłóciła się, odeszła, a wieczorem Marek poprosił, by nie przychodziła, gdy go nie ma, bo Zofia się denerwuje.
Nie gniewaj się, mamo, Zośka jest w ciąży, dlatego się martwi wyjaśnił.
I Wiesława się nie gniewała. Wnuki to dobrze, będzie czym zatkać dziurę w sercu, bo odkąd dzieci wyjechały, ciągle czuła wewnętrzny chłód.
Na powitanie położnicy przyjechali rodzice, przyjaciółki i siostra. Wiesława próbowała powiedzieć, iż nie należy noworodka otaczać takim tłumem, ale Zofia nazwała ją zabobonną i znacząco spojrzała na męża. Marek poprosił matkę, by nie wymyślała, lepiej zrobić wszystkim herbatę, bo zmęczeni po podróży. Wiesława zrobiła. I wszystkich nakarmiła, i naczynia pozmywała. A sama spoglądała na wnuczkę taka malutka, taka śliczna, tak chce się ją wziąć na ręce!
Mogę potrzymać? zapytała.
Zofia spojrzała na ręce Wiesławy i powiedziała:
Tylko umyj ręce.
Ale przecież właśnie zmywałam naczynia!
Właśnie dlatego! Co za niechlujstwo!
Rodzice Zofii wpatrywali się w Wiesławę, i zrobiło się jej głupio może naprawdę czegoś nie rozumie.
Wnuczkę w końcu potrzymała, oczywiście. Jak słodko pachniała! Cudowna dziewczynka. Co więcej, Zofia zmieniła zasady pozwoliła Wiesławie przychodzić, gdy Marka nie było w domu, bo sama nie dawała rady z domem, a Wiesława była rada. Choć synowa zawsze znalazła sposób, by ją ukłuć, i wnuczkę rzadko dawała na ręce, ale Wiesława się przyzwyczaiła. Obrażała się, oczywiście, ale co miała robić syn taką pokochał, więc i ona musi się dostosować. Najbardziej zabolało ją jednak, iż Zofia nie wzięła różowego kombinezonu, który Wiesława kupiła dla wnuczki.
Na targu go kupiłaś? Moja córka nie będzie takiego nosić! A poza tym już ciepło, nie ma co dziecka przegrzewać, kwiecień za oknem!
Dziewczynkę nazwano Anią, jak szwagierkę, a Marek obiecał, iż kolejną córkę nazwą na cześć Wiesławy. Ta jednak wątpiła, by Zofia chciała rodzić wiele dzieci, więc specjalnie się nie łudziła. Ale tu się pomyliła.
Gdy świętowali pierwsze urodziny Ani, Zofia i Marek objęli się i oznajmili, iż spodziewają się kolejnego dziecka. Matka Zofii jęknęła, mówiąc, iż to za wcześnie, a Wiesława wtrąciła, iż u niej między pierwszymi dziećmi też była mała różnica, i nic. Szwagierka niechętnie zacisnęła usta zawsze tak robiła, gdy Wiesława coś mówiła. W końcu wszyscy się ucieszyli, zaczęli gratulować młodym. Zofia się zaczerwieniła, mówiąc, iż chce chłopca.
I tak się stało. Urodził się chłopiec, którego nazwano Józefem, i Wiesława się rozpłakała choćby nie śniła, iż wnuka nazwą Józiem.
Do wnuka bardzo się przywiązała. Drugi poród Zofii był ciężki, i wtedy już całkiem się poddała pozwalała Wiesławie pomagać w domu i zajmować się wnukami, zwłaszcza najmłodszym, który niemal cały pierwszy rok spędził na jej rękach.
Zofia zaś leżała w łóżku i narzekała na ból głowy. Sporo przytyła, nie mogła zrzucić wagi i winą obarczała teściową, iż piecze ciasta. A jak tu bez ciast, skoro Marek je tak lubi? Zresztą Wiesława wcale nie uważała Zofii za grubą. No, zaokrągliła się, ale to choćby dobrze. Ale ciast przestała piec.
Trzecim dzieckiem był Janeczek. Białawy, wątły, trudno było na niego patrzeć bez łez. Wiesława spodziewała się, iż Zofia znów na pół roku położy się do łóżka, ale tu się pomyliła synowa z zapałem zajęła się małym Jankiem, jakiego Wiesława u niej nigdy nie widziała. Wtedy nauczyła się gotować, masować i utrzymywać czystość w domu. Wiesława zabierała starsze dzieci do siebie, a więcej pomocy nie było potrzeby.
Dzieci rosły, Janeczek wciąż był chorowity, więc Wiesława pomagała też ze szkołą, zwłaszcza gdy w wiosce zaginęła dziewczynka. Długo jej szukano przyjeżdżała policja, ochotnicy z psami chodzili. Znaleźli ją po miesiącu, w rzece

Idź do oryginalnego materiału