Każdego ranka budzi mnie cichy płacz Zosi. Jest taka malutka, taka doskonała. Jej paluszki zaciskają się wokół mojego, gdy ją podnoszę, i wtedy cały świat znów nabiera sensu.
„Dzień dobry, skarbie” szepczę, wyjmując ją z łóżeczka. „Dobrze spałaś?”
Z kuchennego pokoju docierają do mnie ciężkie kroki Jakuba. Zawsze był człowiekiem małomównym, ale od kiedy urodziła się Zosia, stał się jeszcze bardziej wycofany.
„Znowu rozmawiasz sama ze sobą?” pyta, stojąc w drzwiach z tym nieodgadnionym spojrzeniem.
„Nie rozmawiam sama, rozmawiam z Zosią.”
Wzdycha i przeciąga dłoń po włosach.
„Kasia, musimy porozmawiać.”
„Później” odpowiadam, kołysząc ją delikatnie. „Najpierw muszę ją nakarmić.”
Patrzę, jak odchodzi, i przez chwilę czuję ukłucie wyrzutów sumienia. Wiem, iż Jakub przez coś przechodzi, ale Zosia mnie potrzebuje. Jest taka krucha, tak bardzo ode mnie zależna.
W ciągu dnia, gdy on jest w pracy, Zosia i ja mamy swój rytuał. Śpiewam jej kołysanki, kąpię z największą ostrożnością, czytam bajki. Słucha mnie z tymi błyszczącymi oczkami, które zdają się rozumieć każde słowo.
„Tatuś cię pokocha” mówię, zmieniając jej pieluszkę. „Po prostu potrzebuje czasu, żeby się przyzwyczaić.”
Gdy Jakub wraca wieczorami, zawsze znajduję wymówkę, by zabrać Zosię do innego pokoju. On na nią nie patrzy, nie pyta o nią. Czasem słyszę, jak płacze w łazience, i nie rozumiem dlaczego.
Pewnej nocy, po położeniu Zosi spać, znajduję Jakuba siedzącego na kanapie ze zdjęciem w dłoniach.
„Co to?” pytam.
Podnosi wzrok, a jego oczy są czerwone.
„Pamiętasz to?”
To USG. Nasze pierwsze USG sprzed ośmiu miesięcy. Pamiętam ten dzień doskonale: emocje, plany, imiona, które wybraliśmy razem.
„Oczywiście, iż pamiętam” mówię, siadając obok niego. „To wtedy dowiedzieliśmy się, iż będzie Zosia.”
Jakub zamyka oczy, a łzy spływają mu po policzkach.
„Kasia… Zosi tu nie ma.”
„O czym mówisz? Śpi w swoim pokoju.”
„Nie, kochanie. Nie ma pokoju dziecięcego. Nie ma łóżeczka. Nie ma Zosi.”
Zrywam się.
„Zwariowałeś?! Oczywiście, iż jest! Właśnie ją położyłam!”
Biegnę do pokoju, ale Jakub za mną podąża. Gdy otwieram drzwi, zapala światło.
Pokój jest pusty. Nie ma łóżeczka, nie ma karuzeli pod sufitem, nie ma tych malutkich ubranek, które rzekomo uprałam dziś rano. Są tylko zakurzone pudła i stare meble.
„Zosia…” szepczę.
„Straciliśmy Zosię sześć miesięcy temu, Kasia” mówi Jakub łamiącym się głosem. „W 32. tygodniu. Nie pamiętasz? Pępowina… lekarze powiedzieli, iż nic nie da się zrobić.”
Obrazy wracają jak odłamki szkła: szpital, ciche monitory, moje puste ramiona.
„Ale ja ją codziennie noszę… karmię… uśmiecha się do mnie…”
Jakub obejmuje mnie, gdy załamuję się w jego ramionach.
„Nosiłaś koc, kochanie. Mówiłaś do koca. Widziałem, jak ją kołyszesz, zmieniasz 'pieluszkę’. Czekałem, aż sobie przypomnisz, aż wrócisz do mnie.”
Patrzę na swoje puste ramiona i po raz pierwszy od miesięcy naprawdę czuję ich pustkę. Ciężar, który wydawało mi się, iż czuję, szepty, które myślałam, iż słyszę wszystko rozwiewa się jak dym.
„Zosia… moja Zosia…”
„Wiem, iż boli” szepcze Jakub. „Mnie też boli każdego dnia. Ale musimy iść dalej, razem, bez niej, ale razem.”
Tej nocy po raz pierwszy od pogrzebu, którego nie pamiętałam, płaczę. Płaczę za moim dzieckiem, które nigdy nie wróciło do domu, za mężem, który patrzył, jak gubię się w fantazji, i cierpliwie czekał, aż wrócę, za wszystkimi tymi miesiącami ukradzionymi prawdziwej żałobie.
Ale płaczę też z ulgą, bo wreszcie mogę zacząć się leczyć.
A Jakub jest tu, czeka na mnie, tak jak zawsze czekał.











