Kiedy wrócił z delegacji, od razu poczułam, iż coś jest nie tak. Nie przywiózł żadnych drobiazgów, choć zwykle zawsze znajdował dla mnie choćby paczkę moich ulubionych cukierków z hotelowego sklepu.
Nie opowiadał anegdot z podróży, nie śmiał się, tylko siedział wieczorami z telefonem w ręku i odpowiadał półsłówkami.
Zrzuciłam to na zmęczenie - przecież miał długą podróż i sporo spotkań. Ale w środku coś mnie drapało. Znałam go za dobrze, by uwierzyć, iż to tylko stres w pracy.
Dwa dni później, przeglądając wiadomości na portalu społecznościowym, trafiłam na zdjęcie z firmowego wydarzenia. Nie szukałam go specjalnie, po prostu algorytm podsunął mi wpis, bo polubiła go nasza wspólna znajoma.
Zobaczyłam jego - mojego męża - z kieliszkiem wina w ręku, uśmiechniętego, z rozluźnionymi ramionami… w objęciach kobiety, której nie znałam. Jej głowa oparta była na jego ramieniu, jego dłoń spoczywała na jej talii. Wyglądali jak para, która zna się od lat. Serce mi zamarło.
Przez chwilę wpatrywałam się w ekran, jakby obraz mógł się zmienić, jeżeli tylko odpowiednio mocno zmrużę oczy. Ale on się nie zmieniał. To było jedno z tych zdjęć, które mówią więcej niż słowa. Poczułam, jak w gardle rośnie mi gula, a w uszach zaczyna pulsować krew. Nie wiedziałam, czy bardziej chce mi się krzyczeć, czy płakać.
Wieczorem siedział naprzeciwko mnie przy kolacji, krojąc kotlet tak, jakby nic się nie stało. Zadałam mu kilka neutralnych pytań o pracę. Odpowiadał krótko. Żadnego „opowiem ci później" ani „musisz to usłyszeć" - cisza między nami gęstniała z każdą minutą. W końcu odłożyłam widelec i zapytałam wprost: - Kto to jest? - Uniósł wzrok, udając niezrozumienie. - Ta kobieta, z którą byłeś na zdjęciu w internecie - dodałam.
Zaciął się na sekundę. Potem spuścił wzrok w talerz. - Koleżanka z pracy - powiedział, ale w jego głosie nie było pewności. - Nie wyglądało to jak koleżeństwo - odpowiedziałam. - Wyglądało jak coś, co ukrywasz.
Przez kolejne dni unikał rozmów. Wychodził z domu wcześniej, wracał późno. Ja tymczasem zaczęłam łączyć fakty: dziwne wyjazdy, jego nowa koszula kupiona „tak po prostu", zapach damskich perfum, który raz poczułam na jego kurtce. Wszystko, co wcześniej chciałam zrzucić na przypadek, teraz układało się w zbyt spójny obraz.
Postanowiłam, iż nie będę robić awantur ani urządzać scen. Nie dam mu tej satysfakcji, żeby mógł powiedzieć, iż „przesadzam" albo iż „histeryzuję". Zaczęłam zbierać informacje po cichu. Zadzwoniłam do znajomej, która też pracowała w jego firmie. W jej głosie usłyszałam zawahanie, kiedy zapytałam o tamtą kobietę. - Wiesz, ja nie chcę się mieszać… - zaczęła, ale to już było odpowiedzią.
Kolejne zdjęcia pojawiły się w sieci po tygodniu. Tym razem na nich trzymali się za ręce w hotelowym lobby. Nie musiałam niczego więcej sprawdzać. Czułam, jak we mnie narasta zimna determinacja. Nie byłam już tą kobietą, która zamyka oczy, żeby „ratować rodzinę". Byłam tą, która rozumie, iż ratować trzeba przede wszystkim siebie.
Pewnego wieczoru, kiedy wrócił do domu, podałam mu filiżankę herbaty i spokojnie powiedziałam: - Widziałam zdjęcia. Wiem, co się dzieje. Chcę, żebyś się wyprowadził. - Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby liczył, iż będę płakać, prosić, pytać „dlaczego". Ale łzy wypłakałam już w ciszy własnej sypialni.
Tego samego dnia zaczęłam zmieniać zamki w drzwiach. Nie po to, żeby się odgrodzić od niego fizycznie, ale żeby symbolicznie zamknąć drzwi, które od dawna były uchylone tylko z przyzwyczajenia. I choć w środku bolało, wiedziałam, iż to ból, który przeminie - w przeciwieństwie do ciągłego życia w kłamstwie.
Kilka miesięcy później, przeglądając internet, znów natknęłam się na jego zdjęcie. Był z nią, uśmiechnięty, gdzieś w górach. I wtedy po raz pierwszy poczułam ulgę, a nie ukłucie zazdrości. Bo zrozumiałam, iż jego zdrada była końcem czegoś, co i tak dawno przestało istnieć - i początkiem życia, w którym nie muszę już patrzeć w telefon z obawą, co zobaczę. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];