«Moja dorosła córka nie akceptuje mojego partnera. Stawia ultimatum»: czy nie zasługuję na szczęście?

twojacena.pl 1 dzień temu

Być wdową w trzydzieści dwa lata to nie tylko ból. To codzienna walka, w której nie masz prawa na słabość. Zwłaszcza gdy na rękach masz małe dziecko, a przed tobą — wieczne poczucie winy wobec siebie, życia, wobec córki. Mąż odszedł nagle — wypadek, pewnego poranka, bez pożegnania. Zostałam sama z malutką Jadzią i uczuciem, iż dalej nie będzie już światła, ciepła, przyszłości. Ale widocznie los postanowił wystawić mnie na pełną próbę.

Na szczęście po studiach od razu dostałam pracę — nie najbardziej prestiżową, ale stabilną. Macierzyństwo nie zniszczyło mojej kariery, ale każdy sukces stał się dwa razy cięższy. Oszczędzałam na sobie, wstawałam przed świtem, wracałam wieczorem, wyczerpana. Wszystko trzymało się tylko dzięki miłości i pomocy mamy. To ona wtedy podała mi rękę: karmiła, spacerowała z Jadzią, pomagała z lekcjami. Bez niej bym nie dała rady.

Pierwsze lata były jak we mgle. choćby nie myślałam, iż kiedykolwiek wpuszczę do serca mężczyznę. I jak? Dziecku potrzebny był ojciec, a ja nie mogłam choćby wypowiedzieć słowa „miłość” bez łez. Jadzia rosła, potem szkoła, bunt nastolatki. Kłóciłyśmy się, godziłyśmy, znów spierałyśmy, ale zawsze byłam blisko. Chciałam, by wyrosła na silną, ale nie zatwardziałą. Starałam się, jak umiałam.

Gdy poszła na studia, postanowiłam się wycofać. Nie wtrącać, nie zaglądać przez ramię. Czasem pytałam o jej chłopaka, ale odpowiadała milczeniem. To jej życie, jej wybór. Ja swoje już przeżyłam… Tak myślałam, aż kolega z pracy, Krzysztof, nie zaprosił mnie do teatru. Poszliśmy parę razy. Nic z tego nie wyszło. Ja wciąż żyłam przeszłością, on — wspomnieniami o byłej żonie. Rozstaliśmy się cicho. Ale przypomniałam sobie, iż jestem kobietą. Że mogę się śmiać, słuchać komplementów, dostawać kwiaty. Tego nikt mi nie dawał od dawna.

Minęły lata. Jadzia wyszła za mąż, urodziła syna — zostałam babcią. Zięć jest wspaniały, cierpliwy, opanowany. choćby jej trudny charakter znosi — więc kocha. Byłam z nich dumna. Myślałam, iż moje życie właśnie się kończy. Ale ono… nagle zaczęło się od nowa.

Marek pojawił się niespodziewanie. Zderzyliśmy się na wystawie. On — wdowiec, ja — wdowa. Najpierw tylko rozmawialiśmy. Potem spacery, telefony, interesujące historie. Pracował jako doradca międzynarodowy, pół życia spędził w podróżach. Błyskotliwy, wrażliwy, z głębokim spojrzeniem. Przy nim było mi ciepło. Spokojnie. Bez dramatu. Po prostu — bliski człowiek.

Ale wystarczyło, iż o nim wspomniałam, a córka zamieniła się w kamień. Jadzia wpadła w szał. Wszystko ją drażniło: jego wąs, głos, wiek (młodszy o trzy lata). choćby to, iż rozdysponował majątek między dzieci — dla niej było to podejrzane. Mówiła, iż jestem naiwna, iż mnie wykorzystują. Nie słuchała, przerywała, wychodziła, gdy próbowałam tłumaczyć. A przecież nigdy nie prosiłam jej ani o radę, ani o pozwolenie na szczęście…

Zaczęła przychodzić coraz rzadziej. Raz na miesiąc, czasem z wnukiem, czasem sama. Patrzyła z wyrzutem, jakbym ją zdawała. A ja — przecież całe życie żyłam tylko dla niej. Wszystko oddałam. choćby własne szczęście — na ołtarzu macierzyństwa.

Parę razy skłamałam — powiedziałam, iż z Markiem dawno się nie widzieliśmy. Że to koniec. Żeby tylko nie widzieć tej krzywdy w jej oczach. Ale zmęczyłam się. Zmęczyłam ukrywaniem miłości, jakby to była zbrodnia. Boli mnie, iż córka stawia mnie przed wyborem: on czy ja. Czy dorosłe dzieci mają prawo niszczyć to, co jeszcze może ogrzać duszę ich rodziców?

Może powinnam zebrać wszystkich przy jednym stole. Porozmawiać. Spokojnie, po ludzku. Ale boję się: nagle kłótnia, nagle zerwie się to kruche, co między nami zostało. Nie wiem, co robić. Walczyć o prawo do szczęścia — czy odpuścić i znów zostać samotną dla świętego spokoju.

Na razie czekam. Na razie milczę. Ale w środku wszystko krzyczy: przecież też jestem człowiekiem i mam prawo kochać — choćby po sześćdziesiątce.

Idź do oryginalnego materiału