Natasha od dawna planowała to zrobić – adoptować dziecko z domu dziecka

twojacena.pl 1 tydzień temu

Jadwiga od dawna wiedziała, co chce zrobić wziąć dziecko z warszawskiego domu dziecka. Mąż, z którym przeżyła sześć lat małżeństwa i który wciąż nie zostawił po sobie potomka, odszedł do młodszej, bardziej sukcesywnej kobiety. Jadwiga poczuła, iż życie rodzinne ją wyssało: nie miała już sił, nie chciała kolejnego razu próbować zbudować domu, w którym będzie i w radości, i w smutku. Postanowiła, iż nie będzie już szukać partnera zainwestuje ciepło swojego serca w kogoś, kto naprawdę tego potrzebuje.

Zaczęła działać. W urzędzie opieki społecznej zgromadziła wszystkie niezbędne dokumenty i, po załatwieniu formalności, ruszyła na poszukiwanie chłopca, który mógłby stać się jej synem, jej kontynuacją, odbierając ciepło zgromadzone przez jej 38lata życia.

Nie chciała małego niemowlęcia bała się, iż nie podoła już nocnym kołysankom i przewijaniu, bo przeszła tę granicę, kiedy kobieta nieświadomie tęskni za nocnym czuwaniem przy maleństwie. Dlatego wjechała tramwajem w stronę domu dziecka, szukając trzeciopięcioletniego chłopca, który mógłby stać się jej własnym.

W tramwaju serce waliło jak przed pierwszą randką. Nie zauważyła, iż w Warszawie już rozkwita prawdziwa wiosna delikatny chłód, a jednocześnie słońce, które przygniatało się do brukowanych ulic. Tramwaj skrzypiał na zakrętach, a Jadwiga myślała tylko o przyszłym dziecku, które jeszcze nie wiedziało, iż los już go wybrał.

Po drugiej stronie szyby mijały szkliste auta, pośpieszni ludzie, a nikt nie miał pojęcia, iż Jadwiga jedzie spotkać własne szczęście. Odwróciła się w stronę okna, ale nie patrzyła już na miasto uśmiechała się do niewidzialnego syna, z którym miała się spotkać za chwilę.

Tramwaj zatrzymał się na przystanku oznaczonym Dom Dziecka. Wysiadła i od razu dostrzegła stary dwór z kolumnami, z których straciła się biała tynkowa powłoka, przypominająca kamuflaż, jakby chciał ukrywać budynek przed wrogami. Weszła do środka, zgłosiła się przy stróżu i został jej wskazany gabinet dyrektorki.

Dyrektorka kobieta w podniszczonym, manualnie robionym swetrze, z kieszeniami pełnymi kłaczków wyglądała przemiętą, ale w jej oczach widać było pewność, iż jest na adekwatnym miejscu. Rozmawiały krótko, bo poprzedniego dnia już telefonowały.

No to wybieramy? zapytała, wstając z krzesła.
Jadwiga posłusznie podążyła za nią. Korytarz był wyłożony ciemnoniebieskimi panelami, a dyrektorka szepnęła przez ramię:

Młodsza grupa jest w sali zabaw, więc i tam pójdziemy.

Otworzyły drzwi i weszły na podłogę pokrytą dywanem, gdzie stało piętnaście maluchów, dziewczynki i chłopcy, rozrzucone wokół szafek z zabawkami. Wychowawczyni siedziała przy oknie, zapisując coś na kartce, od czasu do czasu podnosząc wzrok i czujnie obserwując porządek.

Gdy dorosłe weszły, dzieci natychmiast pobiegły w jej kierunku. Otoczyły kobiety, chwyciły za kolana, podnosiły buzie w górę i krzyczały jak szpilki:

To moja mama! Za mną!
Nie, to moja mamuśka, od razu ją rozpoznałam! Wczoraj w śnie ją widziałam!
Weź mnie, weź mnie! To ja twoja córka!

Dyrektorka przymądrzonym ruchem głaskała ich po głowach, podając Jadwidze krótkie uwagi o każdym dziecku. Jadwiga poczuła, iż nie wie, którego wybrać potrzebowała wszystkich.

Jednak jej wzrok przyciągnął chłopiec siedzący przy oknie na małym krzesełku, który nie podchodził do dorosłych, tylko odwracał się, przyglądając się znanej mu scenie zza szyby. Jadwiga podeszła i położyła dłoń na jego głowie.

Z pod dłoni wyłoniły się małe, nieco skośne oczy o nieokreślonym kolorze, które idealnie komponowały się z kośćcem policzka, szerokim nosem i bladawymi brwiami. Chłopiec nie przypominał tego, co Jadwiga wyobrażała sobie w swojej głowie. Spojrzał na nią i, jakby potwierdzając własne przeczucie, rzekł:

I tak i tak mnie nie wybierzecie.

Jego głos drżał, a oczy pełne były niespodziewanej miękkości. Jadwiga nie odciągnęła ręki.

Dlaczego tak myślisz, mały? zapytała, nie odrywając dłoni od jego czapki.
Bo jestem katarowy i ciągle choruję. Mam też siostrzyczkę Nelię, małą jeszcze w grupce maluszków. Codziennie do niej biegnę i głaszczę ją po głowie, żeby nie zapomniała, iż ma starszego brata. A nazywam się Witek i bez Neli nie pójdę nikąd

W tym momencie, z napięcia, chłopiec wyjącął pod nosem katar, który spłynął po jego różowym brzuszku. Jadwiga poczuła, jak w sercu rozbrzmiewa echo lat czekania na katarowego Witka i jego siostrę Nelię choć ich jeszcze nie widziała, już je kochała.

W tym jednym spojrzeniu i jednej chwili zrozumiała, iż cała jej dotychczasowa droga prowadziła właśnie do tego małego, chorowitego chłopca i jego delikatnej siostry. Zrozumiała, iż od tej chwili ich losy splotą się w jedno, a ona wreszcie odnalazła to, czego szukała dom pełen ciepła, który nie potrzebuje już niczyjego partnera, a jedynie serca gotowego kochać.

Idź do oryginalnego materiału