Nie jestem mamą z perfekcyjnych zdjęć ani z kolorowych magazynów. Nie mam idealnych brwi, paznokci robionych co trzy tygodnie ani szafy pełnej modnych ubrań. Częściej stoję w łazience z farbą do włosów za 12,99 niż w eleganckim salonie kosmetycznym, a moje majtki naprawdę pochodzą z Pepco, kupione przy okazji, między dziecięcymi skarpetkami a proszkiem do prania.
Nie jestem „zrobiona”. Jestem obecna
Czasem, gdy stoję pod szkołą w kurtce sprzed trzech sezonów, mijają mnie mamy w pięknych płaszczach, z idealnymi paznokciami i fryzurami, które wyglądają, jakby wyszły prosto od fryzjera. Złapię wtedy kontakt wzrokowy z którąś z nich i przez sekundę poczuję się gorzej, mniejsza, mniej „ogarnięta”.
Ale ta chwila mija, kiedy moje dziecko podbiega do mnie z uśmiechem, jakby świat właśnie się zatrzymał, bo w końcu mnie zobaczyło. I w jego oczach nie ma moich odrostów, nie ma starego swetra, nie ma porównywania. Jest tylko radość, iż przyszła mama.
Nie jestem „zrobiona” od stóp do głów, ale jestem obecna w każdym jego dniu – w stresie przed klasówką, w rysunku, który trzeba dokończyć wieczorem, w bolącym brzuszku i w chwili, gdy trzeba po prostu przytulić się do mamy. To jest mój luksus, choć nikt nie pokazuje go w mediach społecznościowych.
Moje życie to nie jest idealna estetyka
Może nie mam czasu ani pieniędzy na regularne wizyty u kosmetyczki. Może nie ćwiczę codziennie jogi, nie piję kawy z mlekiem owsianym i nie kupuję butów za kilkaset złotych. Czasami mam wyrzuty sumienia, iż nie wyglądam tak „idealnie” jak inne mamy, iż gdy wchodzę na zebranie, to moja torebka jest zwykła, a fryzura byle jaka.
Ale kiedy wracam do domu, w którym czeka na mnie wykrzyczane radośnie „mamo, chodź, pobawimy się”, przypominam sobie, iż moje dzieci nie potrzebują mamy w wersji luksusowej. Potrzebują mamy, która potrafi wstać w nocy, która robi z nimi naleśniki w sobotę i która słucha, choćby jeżeli sama ma w głowie tysiąc spraw.
Moje życie nie jest estetyczne ani kolorystycznie spójne. Jest za to pełne prania na kanapie, kubków pozostawionych w różnych miejscach, bajek, które lecą za głośno, i śmiechu, który nagle przebija zmęczenie. Moje dzieci nie mają markowych ubrań ani drogich zabawek, ale mają mnie – taką, jaka jestem, często zmęczoną, czasem chaotyczną, ale kochającą ich całym sercem. I wiem, iż za kilkanaście lat nie będą pamiętać, czy miałam hybrydy, ale będą pamiętać, iż byłam blisko.
Zwykłą mamę też można kochać najbardziej na świecie
Nie jestem idealna. Nie jestem taka jak mamy z reklam, z Instagrama ani z poradników. Ale jestem mamą, która codziennie podnosi się z łóżka, choćby kiedy wszystko ją boli. Która biegnie na wywiadówkę po pracy, która kupuje tańsze rzeczy, bo ważniejsze są wycieczki szkolne, nowe buty na WF i składka na prezenty. Jestem mamą, która czasem płacze ze zmęczenia, ale potem wyciera łzy i wraca do stołu, żeby pomóc w zadaniu z matematyki.
I chociaż wiem, iż nie jestem taką mamą jak inne, to moje dzieci kochają mnie tak, jakbym była najlepszą wersją siebie. Może nie jestem idealna, ale jestem ich. A to jest wartość, której nie da się kupić w żadnym salonie beauty, choćby najbardziej luksusowym.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Ta metoda przynosi ukojenie, gdy dziecko się złości. „Najpierw bądź obok, dopiero potem mów”








