Nie ufam teściowej mojego syna, a mąż twierdzi, iż przesadzam z opieką nad dzieckiem.

polregion.pl 15 godzin temu

W małym miasteczku Nowy Tomyśl, w przytulnym mieszkaniu na obrzeżach, wybuchła prawdziwa rodzinna burza. Kinga, 25-letnia młoda mama, stała przy łóżeczku swojego synka, czując, jak w środku wszystko wrze z powodu zmęczenia i żalu. Jej opowieść to krzyk kobiety rozdartej między macierzyństwem, obowiązkami żony a presją rodziny.

— Pokłóciliśmy się z mężem na całego — mówi Kinga, ocierając zmęczone oczy. — No dobra, nie jestem bez winy, ale przecież odpowiadam za naszego syna! Mikołajek u mnie całkiem rozpieszczony, ciągle marudzi — pewnie niedługo ząbki mu wyjdą. Cały dzień noszę go na rękach, choćby zupy nie zdążyłam ugotować.

Małe dzieci to prawdziwe wyzwanie, ale jej mąż, Bartosz, najwyraźniej nie chce tego zrozumieć.

— Wrócił z pracy i od razu zaczął krzyczeć, iż jest głodny jak wilk! — głos Kingi drży z oburzenia. — Wkurzał się jeszcze, iż nie wybiegłam go powitać w przedpokoju. A ja w tym czasie Mikołajka kołysałam! Bałam się choćby oddychać, żeby się nie obudził. Gdzie mi tam do witania męża z uśmiechem?

Bartosz chyba nie pojmuje, co znaczy być matką niemowlęcia. Kinga wzięła na siebie wszystko: opiekę nad dzieckiem, dom, gotowanie. A mąż? On „utrzymuje rodzinę” i wymaga przytulności, ciepłej kolacji i idealnego porządku, jakby Kinga była czarodziejką, która może się rozdzielić na troje.

Kinga starała się jak mogła, by być wzorową żoną, troskliwą mamą i perfekcyjną gospodynią. Ale maluch jest niespokojny, potrzebuje jej uwagi co chwilę, i czasami nie zdąży choćby podłogi zetrzeć, a co dopiero przygotować trzy posiłki dziennie. Rodzice Kingi mieszkają daleko, pracują, nie ma od nich pomocy. A z teściową, Bożeną, relacje są napięte jak struna.

— Teściowa od początku była przeciwko naszemu ślubowi — wspomina Kinga z goryczą. — Uważała, iż jesteśmy za młodzi, iż nie jesteśmy gotowi na małżeństwo. A tak naprawdę nie chciała puścić swojego Bartka. Wróżyła, iż rozwiedziemy się w ciągu roku. A my wciąż razem. Choć… czasem sama nie wiem, na jak długo.

Po narodzinach Mikołajka Kinga próbowała poprawić stosunki z teściową. Wydawało się, iż lód topnieje: Bożena parę razy się uśmiechnęła, choćby podarowała wnukowi grzechotkę. Ale do ciepłych relacji jeszcze daleko jak do gwiazd.

— A teraz Bartosz oświadcza, iż mam hopla na punkcie dziecka! — Kinga ledwo powstrzymuje łzy. — Mówi, iż zajmuję się tylko Mikołajkiem, a dla niego nie mam czasu. Zaproponował, żebyśmy w sobotę poszli do galerii handlowej, a syna zostawili z jego mamą.

Kinga nigdy nie zostawiała Mikołajka z obcymi. Maluch jest karmiony piersią, przywiązany do niej jak nitka do igły. Teściowa widziała wnuka może trzy razy — jak sobie poradzi? Ale Bartosz był nieugięty.

— Moja mama wychowała czwórkę dzieci! — oznajmił. — Ona wie, co robić. Ma więcej doświadczenia niż ty.

Kupił choćby laktator, żeby Kinga mogła zostawić mleko dla synka. Problem w tym, iż Mikołajek stanowczo odmawia picia z butelki. Płacze, odwraca główkę, jakby wyczuwał, iż to nie mama.

Bartosz postawił ultimatum: jeżeli Kinga nie zgodzi się zostawić syna z babcią, urządzi awanturę. Bożena, nawiasem mówiąc, nie ma nic przeciwko opiece nad wnukiem przez parę godzin. Ale Kinga nie może pozbyć się niepokoju.

— Nie ufam jej — przyznaje. — Nie dlatego, iż jest zła. Po prostu… to moje dziecko. Mój Mikołajek. A jeżeli będzie płakał? jeżeli nie zrozumie, czego potrzebuje?

Bartosz nalega, iż potrzebują czasu we dwoje.

— Nie jesteśmy tylko rodzicami, wciąż jesteśmy mężem i żoną! — rzucił w gniewie. — Czy już zapomniałaś, co to znaczy być parą?

Te słowa zabolały Kingę jak nóż. Kocha męża, ale jego pretensje wydają się niesprawiedliwe. Nie śpi w nocy, karmi, kołysze, zmienia pieluchy — i to wszystko sama, bez pomocy. A on żąda romantyzmu, przytulności, jej uśmiechów, jakby była automatKinga czuje, iż każda decyzja — czy ulec, czy postawić na swoim — będzie miała gorzkie konsekwencje.

Idź do oryginalnego materiału