W małym miasteczku Białystok, w przytulnym mieszkaniu na przedmieściach, rozpętała się prawdziwa rodzinna burza. Zofia, 25-letnia młoda mama, stała przy kołysce swojego synka, czując, jak w środku wszystko wrze z powodu zmęczenia i złości. Jej opowieść to krzyk kobiety rozdartej między macierzyństwem, obowiązkami żony a presją rodziny.
— Pokłóciliśmy się z mężem na ostro — mówi Zofia, ocierając zmęczone oczy. — Tak, nie jestem święta, ale przecież odpowiadam za naszego syna! Witek jest strasznie marudny, ciągle płacze — pewnie ząbki mu wychodzą. Cały dzień nosiłam go na rękach, choćby zupy nie zdążyłam ugotować.
Małe dzieci to próba, której nie każdy jest w stanie zrozumieć. Jej mąż, Krzysztof, najwyraźniej nie chce tego widzieć.
— Wrócił z pracy i zaczął krzyczeć, iż jest głodny jak wilk! — głos Zofii drży ze złości. — A jeszcze się oburzał, iż nie wybiegłam go przywitać w przedpokoju. A ja w tym czasie Witka kołysałam! Bałam się choćby oddychać, żeby się nie obudził. Gdzie mi tam do witania męża z uśmiechem?
Krzysztof najwyraźniej nie pojmuje, co znaczy być matką niemowlęcia. Zofia wzięła na siebie wszystko: opiekę nad dzieckiem, dom, gotowanie. A mąż? On „utrzymuje rodzinę” i wymaga przytulności, gorącej kolacji i idealnego porządku, jakby Zofia była jakąś czarodziejką, która może się rozdzielić na części.
Zofia starała się ze wszystkich sił być wzorową żoną, troskliwą mamą i idealną gospodynią. Ale maluch jest niespokojny, co chwilę domaga się jej uwagi, przez co czasem nie zdąży choćby przetrzeć podłogi, a co dopiero przygotować obiadu. Rodzice Zofii mieszkają daleko, pracują, pomocy od nich nie ma. A z teściową, Wandą Piotrową, relacje są napięte jak struna.
— Teściowa od początku była przeciwna naszemu ślubowi — wspomina z goryczą Zofia. — Uważała, iż jesteśmy za młodzi, iż nie jesteśmy gotowi na małżeństwo. W rzeczywistości po prostu nie chciała puścić swojego Krzyśka. Wróżyła, iż rozejdziemy się po roku. A my wciąż jesteśmy razem. Chociaż… czasem sama nie wiem, na jak długo.
Po narodzinach Witka Zofia próbowała złagodzić stosunki z teściową. Wydawało się, iż lód zaczyna pękać: Wanda Piotrowa parę razy się uśmiechnęła, a choćby podarowała wnukowi grzechotkę. Ale do ciepłych relacji było daleko jak do gwiazd.
— A tu Krzysiek nagle oznajmia, iż mam obsesję na punkcie dziecka! — Zofia ledwo powstrzymuje łzy. — Mówi, iż zajmuję się tylko Witkiem, a dla niego nie mam czasu. Zaproponował, żebyśmy w sobotę poszli do galerii handlowej, a syna zostawili u jego mamy.
Zofia nigdy nie zostawiała Witka z obcymi. Maluch jest na piersi, przywiązany do niej jak nitka do igły. Teściowa widziała wnuka może trzy razy — jak sobie poradzi? Ale Krzysiek był nieugięty.
— Moja mama wychowała czwórkę dzieci! — oświadczył. — Wie, co robić. Ma więcej doświadczenia niż ty.
Kupił choćby laktator, żeby Zofia mogła zostawić mleko dla syna. Tylko iż Witek stanowczo odmawia picia z butelki. Płacze, odwraca głowę, jakby czuł, iż to nie mama.
Krzysiek postawił ultimatum: jeżeli Zofia nie zgodzi się zostawić syna z babcią, zrobi awanturę. Wanda Piotrowa, swoją drogą, nie ma nic przeciwko opiece nad wnukiem przez parę godzin. Ale Zofii nie opuszcza niepokój.
— Nie ufam jej — przyznaje. — Nie dlatego, iż jest zła. Po prostu… to moje dziecko. Mój Witek. A jeżeli będzie płakał? jeżeli nie zrozumie, czego potrzebuje?
Krzysiek upiera się, iż potrzebują czasu we dwoje.
— Nie jesteśmy tylko rodzicami, jesteśmy też mężem i żoną! — rzucił w ferworze kłótni. — Czy już zapomniałaś, co to znaczy być parą?
Te słowa zabolały Zofię. Kocha męża, ale jego pretensje wydają się niesprawiedliwe. Nie śpi nocami, karmi, kołysze, zmienia pieluchy — i wszystko sama, bez pomocy. A on żąda romansu, przytulności, jej uśmiechu, jakby była maszyną, a nie człowiekiem.
Teraz Zofia stoi przed wyborem: ustąpić mężowi, tłumiąc strach, czy postawić na swoim, ryzykując nową kłótnią? Jej serce się rozdziera. Boi się o syna, ale i małżeństwo zaczyna pękać.
— Nie wiem, co robić — szepcze, patrząc na śpiącego Witka. — jeżeli odmówię, Krzysiek powie, iż go nie doceniam. A jeżeli się zgodzę… czy wybaczę sobie, jeżeli coś się stanie?
Co powinna zrobić Zofia? Przełknąć strach i zaufać teściowej? Czy może walczyć o swoje prawo do bycia z dzieckiem, choćby jeżeli to wywoła kolejny konflikt? Może rzeczywiście przesadza? A może jej niepokój to głos instynktu matki, którego nie wolno lekceważyć?
Życie uczy, iż czasem najtrudniej znaleźć równowagę między miłością a odpowiedzialnością — i iż warto słuchać własnego serca, choćby gdy inni tego nie rozumieją.