W małym miasteczku Opole, w przytulnym mieszkaniu na obrzeżach, zawrzała prawdziwa rodzinna burza. Zofia, dwudziestopięcioletnia młoda mama, stała przy kołysce swojego synka, czując, jak w środku wszystko wrze z gniewu i zmęczenia. Jej opowieść to krzyk duszy kobiety rozdartej między macierzyństwem, obowiązkami żony a presją rodziny.
— Pokłóciliśmy się z mężem na całego — zwierza się Zofia, ocierając zmęczone oczy. — Tak, nie jestem bez winy, ale odpowiadam za naszego syna! Mirek jest całkiem rozpieszczony, ciągle marudzi — pewnie ząbki mu wychodzą. Cały dzień noszę go na rękach, choćby zupy nie zdążyłam ugotować.
Małe dzieci to próba, której nie każdy potrafi zrozumieć. Ale jej mąż, Bartosz, jakby nie chciał tego widzieć.
— Wrócił z pracy i zaczął krzyć, iż jest głodny jak wilk! — głos Zofii drży z oburzenia. — Jeszcze się obrażał, iż nie wybiegłam go powitać w przedpokoju. A ja w tym czasie kołysałam Mirka! Bałam się oddychać, żeby się nie obudził. Gdzie tam witać męża z uśmiechem?
Bartosz chyba nie zdaje sobie sprawy, co to znaczy być matką niemowlęcia. Zofia wzięła na siebie wszystko: opiekę nad dzieckiem, dom, gotowanie. A mąż? On „utrzymuje rodzinę” i wymaga przytulności, gorącej kolacji i idealnego porządku, jakby Zofia była czarodziejką, która może rozdzielić się na części.
Zofia starała się ze wszystkich sił być przykładną żoną, troskliwą mamą i bezbłędną gospodynią. Ale maluch jest niespokojny, potrzebuje jej uwagi co chwilę, i czasem nie zdąży choćby przetrzeć podłogi, nie mówiąc o przygotowaniu trzech posiłków. Rodzice Zofii mieszkają daleko, pracują, nie ma od nich pomocy. A z teściową, Ireną Janową, relacje są napięte jak struna.
— Teściowa od początku była przeciwko naszemu ślubowi — wspomina z goryczą Zofia. — Uważała, iż jesteśmy za młodzi, iż nie jesteśmy gotowi na małżeństwo. A w rzeczywistości po prostu nie chciała puścić swojego Bartka. Wróżyła, iż rozpadniemy się w ciągu roku. A jednak przez cały czas jesteśmy razem. Chociaż… czasem sama nie wiem, na jak długo.
Po narodzinach Mirka Zofia próbowała zbliżyć się do teściowej. Wydawało się, iż lód pękł — Irena Janowa kilka razy się uśmiechnęła, choćby podarowała wnukowi grzechotkę. Ale do naprawdę ciepłych stosunków wciąż daleko jak do księżyca.
— A tu Bartek oświadczył, iż mam obsesję na punkcie dziecka! — Zofia ledwo powstrzymuje łzy. — Mówi, iż zajmuję się tylko Mirkiem, a dla niego nie mam czasu. Zaproponował, żeby w sobotę pojechać do galerii, a syna zostawić z jego mamą.
Zofia nigdy nie zostawiała Mirka z obcymi. Maluch jest karmiony piersią, przywiązany do niej jak nitka do igły. Teściowa widziała wnuka może trzy razy — jak sobie poradzi? Ale Bartek był nieugięty.
— Moja mama wychowała czwórkę dzieci! — oświadczył. — Ona wie, co robić. Ma więcej doświadczenia niż ty.
Nawet kupił laktator, żeby Zofia mogła zostawić mleko dla synka. Tylko iż Mirek kategorycznie odmawia picia z butelki. Płacze, odwraca główkę, jakby czuł, iż to nie mama.
Bartek postawił ultimatum: jeżeli Zofia nie zgodzi się zostawić syna z babcią, urządzi awanturę. Irena Janowa, nawiasem mówiąc, nie ma nic przeciwko posiedzeniu z wnukiem parę godzin. Ale Zofia nie może pozbyć się niepokoju.
— Nie ufam jej — przyznaje. — Nie dlatego, iż jest zła. Po prostu… to moje dziecko. Mój Mirek. A jeżeli będzie płakał? jeżeli nie zrozumie, czego potrzebuje?
Bartek natomiast upiera się, iż potrzebują czasu tylko we dwoje.
— Jesteśmy nie tylko rodzicami, ale też mężem i żoną! — rzucił w ferworze kłótni. — Czy już zapomniałaś, co to znaczy być parą?
Te słowa zabolały Zofię do żywego. Kocha męża, ale jego zarzuty wydają się niesprawiedliwe. Nie sypia nocami, karmi, kołysze, zmienia pieluszki — i to wszystko sama, bez pomocy. A on domaga się romansu, przytulności, jej uśmiechów, jakby była maszyną, a nie człowiekiem.
Teraz Zofia stoi przed wyborem: ulec mężowi, tłumiąc lęk, czy postawić na swoim, ryzykując nową awanturą? Jej serce się rozdziera. Boi się o syna, ale i małżeństwo zaczyna pękać.
— Nie wiem, co robić — szepcze, patrząc na śpiącego Mirka. — jeżeli odmówię, Bartek powie, iż go nie doceniam. A jeżeli się zgodzę… czy wybaczę sobie, jeżeli coś się stanie z synkiem?
Co powinna zrobić Zofia? Przełknąć strach i zaufać teściowej? Czy walczyć o prawo do bycia z dzieckiem, choćby jeżeli rozpali to nowy konflikt? Może rzeczywiście przesadza? A może jej niepokój to głos instynktu macierzyńskiego, którego nie wolno ignorować?