Warszawa, 15 maja
Dziś usłyszałem słowa, które złamały mi serce.
„Nie. Zdecydowaliśmy, iż lepiej będzie, jeżeli nie przywieziesz żony i dziecka do tego mieszkania. Nie zniesiemy długo niedogodności i w końcu poprosimy was, żebyście się wyprowadzili.”
„Widziałeś swoją żonę? Wygląda, jakby świat się dla niej zawalił. Co się stało?” zapytała sąsiadka.
„Marek powiedział, iż właścicielka kazała nam się wynosić. Natychmiast. Wynajmowała mieszkanie parze bez dzieci, a wy chcecie wprowadzić niemowlę. Będzie płakało w nocy, sąsiedzi zaczną narzekać, a ona nie chce problemów.”
„I co? Nie macie gdzie się podziać?”
„Rodzice Marka mają trzypokojowe mieszkanie, ale mieszka tam jeszcze jego młodsza siostra. A moi rodzice są w małym miasteczku dwadzieścia kilometrów od Warszawy” odparła Kinga.
„Posiedzicie tydzień czy dwa u teściów, aż znajdziecie coś nowego” poradziła kobieta.
„Marek już szukał. Ale jak tylko właściciele słyszą o małym dziecku, od razu odmawiają.”
„Trudna sprawa. Ale macie jeszcze dwa dni twój mąż coś wymyśli.”
Niestety, Marek nic nie wymyślił. Po kilku odmowach po prostu przewiózł ich rzeczy z wynajmowanego mieszkania do rodziców.
Ale rodzice i siostra nie byli zachwyceni, iż w ich domu zamieszka rodzina Marka, zwłaszcza z tak hałaśliwym nowym lokatorem.
„Synu, pamiętasz, iż jeszcze przed ślubem ustaliliśmy, iż nie będziecie z nami mieszkać” powiedziała matka. „Masz prawo być w swoim pokoju, ale nie chcemy obcych w naszym domu.”
„A twoja Kinga jest obca. Dla ciebie to żona, dla nas ktoś obcy. Ty ją wybrałeś, my nie.”
„Mamo, to tylko tymczasowo, aż znajdziemy coś odpowiedniego” próbował się dogadać Marek.
„Wiesz, iż nic nie jest tak trwałe, jak rozwiązania tymczasowe. Najpierw tydzień, potem miesiąc, a w końcu zostaniecie na zawsze.”
„Nie. Poza tym, ja i twój ojciec pracujemy, twoja siostra się uczy. Wszyscy chcemy spokojnie odpocząć. A z niemowlęciem w domu to niemożliwe: nie mów głośno, nie oglądaj telewizji, a w nocy bądź gotowy na płacz dziecka.”
„Postaramy się znaleźć coś szybciej” obiecał syn.
„Nie. Zdecydowaliśmy, iż lepiej, jeżeli nie przywieziesz tu żony i dziecka. I tak w końcu was poprosimy o wyprowadzkę.”
„A twoja żona będzie potem opowiadać wszystkim, iż wyrzuciliśmy was z małym dzieckiem na ulicę. To zrujnuje naszą reputację, a nie chcemy, żeby źle o nas mówiono. Więc choćby nie próbuj przywozić Kingi i dziecka. Sam sobie radź.”
Z tymi wieściami Marek pojechał do szpitala.
„Posłuchaj, Kinga, może na razie pojedziesz z dzieckiem do swoich rodziców?” zapytał.
„Twoja matka naprawdę nie chce poznać wnuka?” zdziwiła się Kinga.
„Nie wiem. Powiedziała, żebyśmy do nich nie przyjeżdżali” odparł Marek.
„No, świetnie! Inne kobiety witają krewni z kwiatami, prezentami, radością. A my? Jakbyśmy byli bezdomni i bez rodziny. choćby nas widzieć nie chcą” obraziła się Kinga.
Wieczorem zadzwoniła do rodziców, a kiedy ją i syna wypisali, oprócz Marka przyjechał po nich jej ojciec.
„Zbieraj się, córeczko, zabieraj wnuka, jedziemy do domu. A ty” zwrócił się do Marka „przywieź wszystkie rzeczy Kingi i to, co kupiliście dla dziecka.”
Do miasteczka dojechali gwałtownie w pół godziny. W małym pokoju stało już łóżeczko z pościelą w misie i króliczki, komoda z ubrankami i wygodny fotel do karmienia.
W salonie czekał na nich świąteczny obiad. Nie było nikogo obcego tylko rodzice, babcia Kingi i jej młodsza siostra, Ola.
Przy stole nie wspominano o rodzinie Marka, ale żywo dyskutowano, jak nazwać chłopca. Wybrano imię Jakub.
Marek odjechał zaraz po obiedzie, obiecując przywieźć rzeczy Kingi następnego dnia.
A kiedy wrócił, czekały na niego dobre wieści.
„Kinga, Marku” powiedział ojciec, gdy cała rodzina zebrała się przy stole. „Z matką rozmawialiśmy i postanowiliśmy sprzedać dom babci, a pieniądze przekażemy wam.”
„Spiszemy to jako darowiznę od naszej rodziny dla Kingi. Ale jest warunek: dom, w którym teraz mieszkamy, w testamencie przejdzie na Olę. Kinga, zgadzasz się?”
„Oczywiście, iż tak.”
„W takim razie jutro dam ogłoszenie o sprzedaży” powiedział ojciec.
Dom sprzedano dopiero po trzech miesiącach. Przez ten czas Kinga z Jakubem mieszkali w miasteczku, a Marek w Warszawie u rodziców, ale w weekendy zawsze przyjeżdżał do żony i syna.
Potem półtora miesiąca zajęło znalezienie mieszkania, wzięcie kredytu i remont.
W końcu nadszedł dzień, gdy Kinga, Marek i mały Jakub wprowadzili się do własnego M. Po miesiącu urządzili przyjęcie. Zaprosili rodziców Kingi, jej przyjaciółki i kolegów Marka.
Jego rodziców nie było. Dowiedzieli się o mieszkaniu przypadkiem. Gdy Marek zabierał swoje rzeczy, matka myślała, iż znów wynajmują.
„Synu, zaprosiłeś wiejską rodzinę, a nam choćby nie powiedziałeś, iż masz własne M? Mogłeś nas zaprosić!”
„A poza tym, choćby wnuka nie widzieliśmy. To nie po rodzinnemu” wyrzucała mu przez telefon.
„A nie wpuścić mojej żony z noworodkiem to po rodzinnemu?” zapytał.
„Przecież tłumaczyłam jesteśmy starsi, potrzebujemy spokoju” odparła. „Ale teraz możemy was odwiedzić?”
„Po co?”
„Jak to po co? Przecież Jakub to nasz wnuk.”
„Mamo, synowi już prawie pół roku, a ty nagle zapragnęłaś go zobaczyć. Dziwne, nie?”
„Nic dziwnego. Jak był malutki, to i tak nie było na co patrzeć wszystkie dzieci wyglądają tak samo” odpowiedziała.
„A ja myślę, iż chodzi o coś innego. Balicie się, iż wprowadzę rodzinę do waszego mieszkania. Teraz, gdy mamy swoje, nagle chcecie być gośćmi. Nie, nie jesteśmy gotowi was widzieć.”
„Więc się obraziliście?” spytała. „A ja chciałam zaprosić twoją żonę z dzieckiem na lato do domku letniskowego.”
„Skąd ta nagła zmiana?”
„Dziecku potrzebne jest świeże powietrze. W mieście już w maju duszno, a latem będzie gorzej. Two










