Minęło już wiele lat, odkąd Danusia wyszła za mąż. Z każdym rokiem między nami robiło się coraz więcej pustki. Zdawało się, iż po prostu wymazała nas ze swojego życia. Dzwoniła coraz rzadziej, przyjeżdżała jeszcze rzadziej. A gdy już się spotkaliśmy, jej oczy były zimne i obojętne.
Tamtego piątku długo zbierałam się, by wybrać jej numer. Z Tadeuszem planowaliśmy skromnie świętować naszą rocznicę – trzydzieści lat wspólnego życia. Chcieliśmy po prostu zgromadzić rodzinę, upiec kiełbaski, usiąść przy jednym stole. Pragnęliśmy ciepła, bliskich głosów, choćby na kilka godzin…
– Halo? – w końcu odezwała się Danusia, lekko zdyszana.
– Danusiu, to mama. Znowu na siłowni? Możesz rozmawiać?
– Nie, mamo, myję samochód Tomkowi.
– A dlaczego ty?
– A kto, mamo? Na myjnię wozić – drogo. Nie jestem z porcelany.
– No dobrze, córeczko… Chciałam cię zaprosić z Tomkiem w niedzielę do nas. Mamy z tatą rocznicę. Posiedzimy, pogadamy…
– A czemu nagle chcecie świętować? – zaśmiała się cierpko. – Siwy włos, a w sercu ogień?
– Trzydzieści lat, Danusiu. Jak nie świętować?
– Przepraszam, mamo. Nie wyjdzie. Zaprosili nas na wesele – kolega Darka się żeni. Wesele jest tylko jedno, a wasze rocznice jeszcze będą.
Ścisnęłam słuchawkę, starając się nie pokazać, jak bardzo bolało mnie to, co usłyszałam.
– Szkoda… A tak się cieszyliśmy…
– My też, mamo. Ale jak ludziom odmówić? Nie gniewaj się, na pewno was później odwiedzimy.
– No dobrze – szepnęłam – zadzwonię jeszcze do twego brata.
Marek też nie mógł. Miał własne plany. Gdy odłożyłam telefon, łzy popłynęły same. Jak u dziecka, któremu odmówiono cukierka. Jak u matki, o której zapomniano.
– Halinko, co się stało? – wszedł Tadeusz i zobaczył, jak płaczę w kuchni.
– Nic, Tadziu… Po prostu dzieci nie przyjadą. A ja, głupia, marzyłam, żeby wszyscy razem usiedli…
– No, przestań. To nasz dzień. Ja i ty – to wystarczy.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Żal dusił. Całe wnętrze krzyczało: „Dlaczego? Dlaczego już mnie nie potrzebują? Czy za mało zrobiliśmy? Wychowaliśmy ich, daliśmy mieszkania, pomagaliśmy, jak umieliśmy… A teraz – obcy…”
– Haniu – szeptał Tadeusz – oni mają swoje życie. A ty masz mnie. I ja tu jestem.
– A ja czuję pustkę, Tadziu… – tylko tyle zdołałam powiedzieć. – Ty całe dni w pracy, a ja sama…
Następnego dnia wrócił wcześniej niż zwykle. Uśmiechał się.
– Coś się stało?
Wyjął zza pleców ogromny bukiet.
– To dla ciebie. A jutro jedziemy nad jezioro. Na tydzień. Tylko ty i ja.
Domek był jak z bajki: drewniany, z widokiem na wodę, kwiaty wokoło, śpiew ptaków. Rano obudził mnie zapach – całe łóżko było usiane płatkami róż. W rogach wisiały balony, a na lustrze widniał napis: „Z okazji rocznicy, kochana!”
Ledwie powstrzymałam łzy wzruszenia. A gdy wyjrzałam przez okno – zobaczyłam Tadeusza z koszykiem w dłoniach. Podeszedł, otworzył – i rozległo się ciche „miau”. Mały rudy kłębek futra, puszysty i rozbrajający, patrzył na mnie.
– No i co, przyjmiesz nowego domownika? – uśmiechnął się, jakby znów był chłopcem.
– Tadziu… To najpiękniejsze święto w moim życiu…
Spędziliśmy tydzień jak w miodowym miesiącu. Tylko siedem dni, ale wspomnienia starczą na całe życie. A gdy wróciliśmy – telefony rozbrzmiewały bez końca.
– Mamo! Gdzie wy byliście?! Dzwoniliśmy, szukaliśmy! Telefon nieczynny!
– Spokojnie, córeczko. Odpoczywaliśmy z tatą. Mamy prawo trochę pobyć dla siebie, prawda?
– Oczywiście… Tylko nie dzwoniliście, nie martwiliście się…
– Teraz twoja kolej, by się martwić. A my z tatą postanowiliśmy żyć dla siebie.
– Dla siebie? Mamo, mówisz poważnie?
– Mamy z tatą drugi miesiąc miodowy. I teraz nie mamy czasu dla was.
Minął rok. Żyjemy z Tadeuszem inaczej. Rzucił pracę, zaczęliśmy oszczędniej, ale szczęśliwiej. Dzieci stały się troskliwsze, dzwonią, odwiedzają. A my patrzymy na siebie – i dziękujemy losowi, iż nie pozwoliliśmy się zapomnieć. Że przypomnieliśmy sobie: w tym życiu najważniejsze jest MY.