Od tamtego dnia, kiedy Weronika wyszła za mąż, minęło wiele lat. Z każdym rokiem między nami robiło się coraz więcej pustki. Wydawało się, iż po prostu wymazała nas ze swojego życia. Dzwoniła coraz rzadziej, przyjeżdżała jeszcze rzadziej. A gdy już się spotykaliśmy, jej oczy były zimne i obojętne.
W ten piątek długo wahałem się, czy zadzwonić. Z Grażyną planowaliśmy skromnie uczcić naszą rocznicę – trzydzieści lat razem. Marzyliśmy tylko o tym, żeby zebrać rodzinę, upiec kiełbaski, usiąść przy wspólnym stole. Pragnęliśmy trochę ciepła, znajomych głosów, choćby na kilka godzin…
— Halo? — w końcu odezwała się Weronika, lekko zdyszana.
— Weroniko, to tata. Znowu na pływalni? Możesz rozmawiać?
— Nie, tato, myję samochód Tomkowi.
— A dlaczego ty?
— A kto, tato? Na myjnię wołić – drogo. Nie jestem z porcelany.
— No dobrze, córeczko… Chcieliśmy zaprosić was z Tomkiem na niedzielę. Rocznica naszej ślubu. Posiedzimy, porozmawiamy…
— A czego nagle postanowiliście świętować? — zaśmiała się ironicznie. — Starość się przyplątała, czy co?
— Trzydzieści lat, Weronika. Jak nie świętować?
— Przepraszam, tato. Nie wyjdzie. Zaprosili nas na wesele – kolega Kuby się żeni. Wesele to raz w życiu, a wasze rocznice jeszcze będą.
Ścisnąłem słuchawkę, próbując ukryć, jak mocno wzbiera we mnie złość.
— Szkoda… A my tak liczyliśmy…
— My też, tato. Ale jak ludziom odmówić? Nie gniewaj się, na pewno was później odwiedzimy.
— No dobrze — szepnąłem — zadzwonię do twojego brata.
Marek też nie mógł. Miał własne plany. Kiedy odłożyłem telefon, łzy same napłynęły do oczu. Jak u dziecka, któremu odmówiono cukierka. Jak u ojca, którego zapomniano.
— Grażynko, co się stało? — wszedł Marek i zobaczył, jak cicho płaczę w kuchni.
— Nic, Marek… Tylko dzieci nie przyjdą. A ja, głupiec, marzyłem, żeby wszyscy byli razem…
— No przestan. To nasz dzień. Ty i ja – to wystarczy.
Nocą nie mogłem zasnąć. Żal dusił. W środku wszystko krzyczało: „Dlaczego? Dlaczego już mnie nie potrzebują? Czyżbyśmy za mało zrobili? Wyśmienicie ich wychowaliśmy, pomogliśmy z mieszkaniami, wspieraliśmy, jak mogliśmy… A teraz jesteśmy obcy…”
— Grażyno — szeptał Marek — oni mają swoje życie. A ty masz mnie. I ja jestem tutaj.
— A ja czuję pustkę, Marku… — tylko tyle zdołałem powiedzieć. — Ty cały dzień w pracy, a ja sam…
Następnego dnia wrócił wcześniej niż zwykle. Uśmiechał się.
— Coś się stało?
Wyciągnął zza pleców ogromny bukiet.
— To dla ciebie. A jutro jedziemy nad jezioro. Na tydzień. Tylko ty i ja.
Domek był jak z bajki: drewniany, z widokiem na jezioro, kwiaty dookoła, śpiew ptaków. Rano obudził mnie zapach – całe łóżko było obsypane płatkami róż. W kątach wisiały balony, a na lustrze widniał napis: „Z okazji rocznicy, kochana!”
Ledwo powstrzymałem łzy szczęścia. A gdy wyjrzałem przez okno, zobaczyłem Marka z koszW rękach trzymał mały kłębek futra — rudego kotka, który spojrzał na mnie i cicho zamruczał, a wtedy zrozumiałem, iż nasze życie dopiero się zaczyna.