Pamiętam dzień, gdy Mateusz przekroczył próg naszego domu. Miał pięć lat — był chudy, z czujnymi oczami, które wydawały się zbyt duże jak na jego twarz. W rękach ściskał wytarty plecak — jedyną rzecz, jaką posiadał. Z Laurą czekaliśmy na tę chwilę trzy lata.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Pamiętam ten dzień, gdy Wojtek przekroczył próg naszego domu. Miał pięć lat chudy, z nieufnymi oczami, które wydawały się zbyt duże jak na jego twarz. W dłoniach ściskał wytarty plecak jedyne, co posiadał. Ja i Kasia czekaliśmy na tę chwilę trzy lata.

Witaj w domu, wojowniku powiedziałem, kucając, by znaleźć się na jego poziomie.
Milczał. Tylko patrzył. Strach zmieszany z nieufnością jakby nie wiedział, czy może nam zaufać.

Pierwsze miesiące były trudne. Krzyczał przez sen, chował się pod łóżko na głośne dźwięki. Na zmianę wstawaliśmy do niego w nocy, gładziliśmy jego włosy, szeptaliśmy, iż wszystko w porządku, iż nikt go już nie odda.
Nie oddacie mnie, prawda? zapytał pewnego razu po kolejnym koszmarze.
Nigdy, synku odpowiedziałem. Choć mówiłem to stanowczo, coś ścisnęło mnie w środku. Samo słowo oddać drapało serce jak nóż.

Minął rok. Wojtek rozkwitł. Śmiał się, biegał po podwórku, rysował nas trójkę na lodówce moja rodzina. Gdy pierwszy raz nazwał mnie tato, nie powstrzymałem łez. Byliśmy szczęśliwi.

A potem wiadomość, na którą czekaliśmy i której baliśmy się usłyszeć.
Jestem w ciąży wyszeptała Kasia, trzymając test, który drżał w jej dłoniach.

Przytuliliśmy się, płakaliśmy z radości. Po latach leczenia i rozczarowań to był cud. Ale wraz z nim do domu wpełzło coś niewidzialnego. Cisza między nami stawała się coraz gęstsza.

Ludzie wokół sypali dobrymi radami:
Teraz będziecie mieć prawdziwe dziecko.
Jak dobrze, iż będziecie mieć kogoś swojego.

Te słowa ciąły jak żyletka. Wojtek też je słyszał. Choć zapewnialiśmy, iż nic się nie zmieni, widział, jak nasze spojrzenia coraz częściej zatrzymywały się na brzuchu Kasi, a nie na nim.

Gdy urodziła się Zosia, trzymałem ją na rękach i poczułem coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyłem: instynktowną więź, niemal zwierzęcą. Była moją kopią. Moją krwią. I w tej chwili euforii pojawił się cień.

Mój brat powiedział to, o czym choćby nie śmiałem pomyśleć:
A co teraz z chłopcem? Przecież możecie go oddać. Macie już swoje dziecko.

Odepchnąłem te słowa, ale wbiły się w myśli jak trucizna. Z każdą bezsenną nocą, z każdą godziną, gdy kołysałem Zosię, a Wojtek samotnie bawił się w swoim pokoju, ta myśl wracała.

Kasia odezwała się pierwsza:
Może rzeczywiście będzie mu lepiej w innej rodzinie? Gdzie będzie jedynakiem? Teraz nie dajemy rady.

Przeszedł mnie chłód. Ale milczałem. Gdy następnego dnia wykręciłem numer pracownicy socjalnej, głos mi drżał:
Chcielibyśmy omówić możliwość zmiany opieki.

Na drugim końcu zapadła cisza.
Panie Kowalski, czy pan rozumie, iż ten chłopiec uważa was za swoją rodzinę? spytała w końcu.
Tak. Ale okoliczności się zmieniły.

Po rozmowie długo siedziałem w ciemności. Czułem do siebie odrazę ale też dziwny spokój, jakbym zrzucił ciężar. Gdy jednak wieczorem Wojtek przytulił się do mojej dłoni i szepnął:
Tato, zrobiłem coś źle?
wszystko we mnie pękło.

Tej nocy patrzyłem, jak śpi, i nagle zrozumiałem: Zosia przyszła do nas przez przypadek. Wojtek przez nasz wybór. I to właśnie ten wybór czyni nas rodzicami bardziej niż wspólna krew.

Kasia, nie możemy tego zrobić powiedziałem w środku nocy. Nie możemy go stracić.
Rozpłakała się. Wypłakała cały wstyd, zmęczenie, strach.

Następnego ranka usiedliśmy obok Wojtka.
Synku zaczęła cicho Kasia chcemy, żebyś wiedział: zostajesz z nami. Na zawsze.
Patrzył to na nią, to na mnie. W oczach błysnęły łzy.
Nie oddacie mnie?
Nigdy przytuliłem go. Jesteś naszym synem. A Zosia twoją siostrą. To nasza rodzina.

Tamtego wieczoru pomagał Kasi zmieniać pieluchy, nucił kołysankę, którą kiedyś śpiewaliśmy jemu. Po raz pierwszy zobaczyłem: już stał się starszym bratem.

Minęło wiele lat. Wojtek wyrósł na mądrego, wrażliwego chłopaka z tą samą głęboką uśmiechniętą twarzą, która kiedyś kryła ból. Zosia go uwielbia. Gdy ktoś pyta, czy są rodzeństwem, śmieje się:
Tak, najprawdziwszym na świecie.

Czasem, gdy widzę ich razem, przypominam sobie tamten mroczny czas i myślę: jak blisko byliśmy zniszczenia tego, co najcenniejsze. O mało nie odrzuciliśmy miłości, którą sami wybraliśmy.

Teraz wiem na pewno: bycie ojcem to nie biologia. To decyzja. Codzienna, świadoma, czasem bolesna.
I za każdym razem, gdy Wojtek mówi do mnie tato, słyszę w tym nie tylko zwrot ale drugą szansę.

Idź do oryginalnego materiału