Pamiętam dzień, gdy Mateusz przekroczył próg naszego domu. Miał pięć lat – drobny, z nieufnymi oczami, które wydawały się zbyt duże jak na jego twarz. W rękach ściskał wytarty plecak – jedyną rzecz, jaką posiadał. Z Laurą czekaliśmy na ten moment trzy lata.

newsempire24.com 5 dni temu

Pamiętam dzień, gdy Mikołaj przekroczył próg naszego domu. Miał pięć lat chudy, z nieufnymi oczami, które wydawały się za duże jak na jego twarz. W dłoniach ściskał wypłowiały plecak jedyne, co posiadał. Ja i Kasia czekaliśmy na tę chwilę trzy lata.

Witaj w domu, championie powiedziałem, kucając, by znaleźć się na jego poziomie.
Milczał. Tylko patrzył. Mieszanka strachu i nieufności jakby nie wiedział, czy ma prawo nam ufać.

Pierwsze miesiące były trudne. Krzyczał przez sen, chował się pod łóżko na głośne dźwięki. Po kolei wstawaliśmy do niego nocą, gładziliśmy jego włosy, szeptaliśmy, iż wszystko będzie dobrze, iż nikt go już nie odda.
Nie oddacie mnie, prawda? spytał pewnego dnia po kolejnym koszmarze.
Nigdy, synku odpowiedziałem. Choć mówiłem to pewnie, coś ścisnęło mnie w środku: samo słowo oddać drapało serce jak nóż.

Minął rok. Mikołaj rozkwitł. Śmiał się, biegał po podwórku, rysował nas trójkę na lodówce moja rodzina. Gdy pierwszy raz nazwał mnie tato, nie powstrzymałem łez. Byliśmy szczęśliwi.

A potem wiadomość, na którą czekaliśmy i której się baliśmy.
Jestem w ciąży szepnęła Kasia, trzymając test, który drżał w jej dłoniach.

Przytuliliśmy się, płakaliśmy z radości. Po latach leczenia i rozczarowań to był cud. Ale razem z nim do domu wpełzło coś niewidzialne. Cisza między nami gęstniała z dnia na dzień.

Ludzie wokół sypali dobrymi radami:
Teraz będziecie mieć prawdziwe dziecko.
Jak dobrze, iż będziecie mieć kogoś swojego.

Te słowa ciąły jak żyletka. Mikołaj też je słyszał. Choć zapewnialiśmy, iż nic się nie zmieni, widział, jak nasze spojrzenia coraz częściej zatrzymywały się na brzuchu Kasi, a nie na nim.

Gdy urodziła się Zosia, trzymałem ją w ramionach i poczułem coś, czego nie znałem wcześniej: instynktowną więź, niemal zwierzęcą. Była moją kopią. Moją krwią. I w tej chwili euforii wkradł się cień.

Mój brat powiedział to, czego choćby nie śmiałem pomyśleć:
A co teraz z chłopcem? Przecież możecie go oddać. Macie już swoje dziecko.

Odsunąłem to od siebie, ale słowa osiadły w głowie jak trucizna. Z każdą bezsenną nocą, z każdą godziną, gdy kołysałem Zosię, a Mikołaj samotnie bawił się w swoim pokoju, ta myśl wracała.

Kasia odezwała się pierwsza:
Może naprawdę byłoby mu lepiej w innej rodzinie? Gdzie byłby jedynakiem? Nie dajemy teraz rady.

Przeszedł mnie dreszcz. Ale milczałem. I gdy następnego dnia wybrałem numer pracownicy socjalnej, mój głos drżał:
Chcielibyśmy omówić możliwość zmiany opieki.

Na drugim końcu zapadła cisza.
Panie Kowalski, czy zdaje sobie pan sprawę, iż ten chłopiec uważa was za swoją rodzinę? spytała w końcu.
Tak. Ale okoliczności się zmieniły.

Po rozmowie długo siedziałem w ciemności. Czułem wstręt do siebie ale i dziwny spokój, jakby ktoś zdjął mi ciężar z ramion. Jednak gdy wieczorem Mikołaj przytulił się do mojej ręki i szepnął:
Tato, zrobiłem coś źle?
coś we mnie pękło.

Tej nocy patrzyłem, jak śpi, i nagle zrozumiałem: Zosia przyszła na świat dzięki przypadkowi. Ale Mikołaj dzięki naszemu wyborowi. I to właśnie ten wybór czyni nas rodzicami o wiele bardziej niż wspólna krew.

Kasia, nie możemy tego zrobić powiedziałem w środku nocy. Nie możemy go stracić.
Wybuchnęła płaczem. Wypłakała wstyd, zmęczenie i strach.

Następnego ranka usiedliśmy z Mikołajem.
Synku zaczęła cicho chcemy, żebyś wiedział: zostajesz z nami. Na zawsze.
Patrzył na nią, potem na mnie. Oczy mu zabłysły.
Nie oddacie mnie?
Nigdy przytuliłem go. Jesteś naszym synem. A Zosia to twoja siostra. To nasza rodzina.

Tego wieczoru pomagał Kasi zmieniać pieluszki, nucił kołysankę, którą kiedyś śpiewaliśmy jemu. I po raz pierwszy zobaczyłem: już stał się starszym bratem.

Minęło wiele lat. Mikołaj wyrósł mądry, wrażliwy, z tą samą głęboką uśmiechniętą twarzą, która kiedyś kryła ból. Zosia uwielbia go. Gdy ktoś pyta, czy są rodzeństwem, śmieje się:
Tak, najbardziej na świecie.

Czasem, gdy widzę ich razem, przypominam sobie tamten mroczny czas i myślę: jak blisko byliśmy zniszczenia tego, co najcenniejsze. Omal nie odrzuciliśmy miłości, którą sami wybraliśmy.

Teraz wiem na pewno: ojcostwo to nie biologia. To decyzja. Codzienna, świadoma, czasem bolesna.
I za każdym razem, gdy Mikołaj mówi do mnie tato, słyszę w tym nie tylko słowo ale drugą szansę.

Idź do oryginalnego materiału