„Po co w ogóle mieli dzieci, skoro teraz nie mają dla nich czasu?” — Nie zamierzam spędzać życia, opiekując się wnukami i poświęcając się dla nich.
Mam dość milczenia. Dość udawania, iż wszystko jest w porządku. Że jestem tą dobrą, cierpliwą babcią, która nie widzi nic ważniejszego niż gotowanie zupki i zabawę z wnukami. Ale prawda jest taka, iż nie mogę już tak dalej. Mam sześćdziesiąt lat. Tak, jestem na emeryturze. Ale czy to znaczy, iż moje życie ma teraz kręcić się wyłącznie wokół cudzych dzieci?
Słowo „cudzych” nie padło tu przypadkiem. Bo wnuki to nie moje dzieci. Już raz przeszłam tę drogę. Wychowałam dwóch synów — Oskara i Jacka. Dałam im wszystko: siły, nerwy, zdrowie, pieniądze. Byłam przy nich, gdy chorowali, gdy marudzili, gdy budzili się w nocy z gorączką. I wtedy, w tamtych latach, choćby nie przyszło mi do głowy oddać ich na wychowanie babci czy sąsiadce — ciągnęłam to sama. Bo tak było trzeba. Bo to był mój wybór — urodzić, wychować, zainwestować.
Teraz moi synowie są dorośli. Każdy ma rodzinę, pracę, swoje sprawy. I uważają za oczywiste, iż zawsze powinnam być pod ręką. Zajmować się ich dziećmi, gdy chcą wyjść na manicure. Odbierać z przedszkola, bo spontanicznie wybrali się do kina. Zawieźć do lekarza, gdy oni są w pracy. A czasem — po prostu dlatego, iż są zmęczeni. A ja?
Ja też się męczę. Ja też mam swoje życie. Przyjaciół, pasje, spotkania, wyjazdy. Po przejściu na emeryturę wreszcie zaczęłam robić to, na co wcześniej nie miałam czasu. Zapisałam się na kurs tanga, chodzę do teatru, piekę sernik i oglądam włoskie filmy. Jestem żywa. Chcę żyć.
Ale moi synowie, zwłaszcza Oskar, jakby tego nie widzieli. Niedawno po prostu przyprowadził wnuka i, choćby nie pytając, zostawił:
— Mamo, i tak jesteś w domu. Zostawię go na dwie godzinki.
A ja miałam iść do przyjaciółki. Nie widziałyśmy się od pół roku. Stałam, niepewnie trzymając filiżankę kawy, i patrzyłam, jak syn zapina kurtkę i wybiega z domu na jakieś „ważne spotkanie”. Nie przeprosił. Nie spytał, czy mam wolne. Po prostu zostawił dziecko, jakby to była przechowalnia bagażu.
Nie mam nic przeciwko wnukom. Kocham je. Naprawdę. Są urocze, śmieszne, pachną ciasteczkami i szamponem dla dzieci. Ale nie muszę zajmować się nimi za każdym razem, gdy komuś przyjdzie ochota. Nie muszę odwoływać swoich planów. Nie muszę poświęcać im całego życia.
Gdy tego dnia siedziałam z wnukiem i zastanawiałam się, co mu ugotować na obiad, zadzwonił Jacek. Powiedział, iż będą mieli dziecko. Płakałam ze wzruszenia. Ale w środku od razu pojawił się niepokój. Czy teraz będą mnie rozrywać na dwie strony? Jeden z pierwszym wnukiem, drugi z kolejnym? I co wtedy — podział na dni tygodnia? Poniedziałek i środa — jeden, wtorek i czwartek — drugi?
Po rozmowie usiadłam na kanapie i zamyśliłam się. Czy to teraz moje przeznaczenie? Emerytura to nie koniec życia, tylko nowy etap. Dlaczego powinnCzułam, iż to właśnie teraz nadszedł czas, by postawić granice i żyć tak, jak zawsze marzyłam — dla siebie.