Po co to wszystko dla ciebie?

twojacena.pl 1 tydzień temu

— Po co to wszystko tylko dla ciebie? — krzyknęła, głos drżący od gniewu. — Nazywasz mnie bezduszną? Mnie? To ty najpierw zapomniałeś o oszczędnościach, potem o podstawowych zasadach przyzwoitości, a teraz wleczesz do mnie ciężarną kobietę i żądasz większego pokoju! Jak ci się podoba taka sytuacja, synku?

Halina mówiła ostro, ale szczerze. Nie atakowała — broniła swojego spokoju, swojego domu.

Tymczasem Wiktor krążył po pokoju, jakby szukał dogodnej pozycji do ataku, licząc na jej słabości. W jego oczach nie było śladu wyrzutów sumienia.

Wszystko zaczęło się dawno temu. Od dnia, gdy Halina i Witold, niech spoczywa w pokoju, wprowadzili się do swojego pierwszego mieszkania. choćby bez łóżka — spali na dmuchanych materacach. Z czasem uzbierali na drugie mieszkanie, dla syna. Potem wybudowali dom letniskowy. Dwurodzinny, by kiedyś na tarasie i w ogrodzie bawiły się wnuki.

Lecz Witold odszedł, gdy Wiktor ledwo zaczął studia. Mąż zostawił Halinie wszystko: owoce ich wspólnej pracy, wspomnienia i ostatnie źródło ciepła — ich syna.

Wiktor zdobył dyplom, wyprowadził się, ożenił. Halina doczekała się wnuka. Była szczęśliwa. Ale już rok później syn oznajmił o rozwodzie.

— Nie dogadaliśmy się charakterami. Nie mogłem z nią żyć — powiedział, jakby mówił o przypadkowo znalezionym szczeniaku. — No i się umówiliśmy… Skoro jestem ojcem, oddałem jej mieszkanie. W zamian obiecała nie wnosić alimentów.

Halina złapała się za głowę.

— Brawo, rycerzu. Z pustymi kieszeniami. To nie ty kupowałeś to mieszkanie — wyrzuciła z siebie.

Już wtedy przeczuwała, iż za ten teatr szlachetności zapłaci ona. I nie pomyliła się.

Wkrótce syn wrócił, tym razem z nową żoną. I już w ciąży.

Prosili, by zamieszkali u niej na jakiś czas. Halina się zgodziła. Na początku.

Starała się być uprzejma. Gotowała, sama wymieniała ręczniki, wieszała ich ubrania. choćby zostawiała dodatkowe porcje na kuchence — może Kinga zgłodnieje.

Ale gwałtownie stało się jasne, iż wdzięczności nie będzie.

Kinga nie pracowała, tłumacząc, iż „w jej stanie to niemożliwe”. Halina nie protestowała, choć w głębi duszy się nie zgadzała.

— Na jej miejscu harowałabym przynajmniej do siódmego miesiąca — żaliła się przyjaciółce Bronisławie. — Mieszkania nie mają, Witek zarabia marne grosze. Powinna była wiedzieć, za kogo wychodzi. Powinna myśleć! A ona się leni.

— Halinko, bądź wyrozumiała. To w końcu ciężarna dziewczyna… — łagodziła Bronisława.

— Dziewczyna? Ja też kiedyś rodziłam, wiem, jak to jest. Najpierw myśl, potem dziecko. Nie jest ciężko chora, choćby nie ma mdłości. Po prostu wygodnie się ułożyła. A jak myślisz, do kogo przybiegną, gdy zabraknie im na wózek?!

— Poczekaj trochę, może się ułoży. Jak dziecko pójdzie do przedszkola, wróci do pracy…

— Ach, daj spokój. Jakie przedszkola? Mieli być tylko na kilka miesięcy — próbowała się uspokoić Halina.

Sprzątanie też szło opornie. W pokoju syna wszystko pokrywał cienki kurz. Zlew był zawsze pełen brudnych naczyń — szklanki po herbacie stały w pokoju Wiktora i czerniały od osadu.

Halina znosiła to w milczeniu. Najpierw obserwowała, potem działała.

Wiktor zaś, jakby na złość, zamknął się w swoim świecie. Wracał z pracy późno, w domu albo grzebał w telefonie, albo machinalnie głaskał brzuch Kingi i szedł palić na ławkę pod blokiem. Palił długo, ze telefonem w ręku. Gadał o niczym z sąsiadami.

Było jasne — tak nie zbiorą grosza.

— Mamo, może zamienimy się pokojami? U nas choćby łóżeczka nie ma gdzie postawić — rzucił pewnego dnia, jakby prosił o sól.

Halina nie od razu znalazła odpowiedź. W trzy sekundy przed oczami przewinęły się wspomnienia: jak z Witoldem tapetowali ściany, wybierali zasłony, jak mąż uśmiechał się i nazywał ich dom twierdzą.

A teraz ktoś zmienia tę twierdzę w ruinę i bezwstydnie buduje swoje gniazdko z gruzów.

— Do łóżeczka zostały jeszcze cztery miesiące. Mieliście być u mnie tymczasowo, czy na stałe?

Spuścił wzrok. Kinga odwróciła się. I stało się jasne — nie tymczasowo. Już się tu urządzili. Już podjęli decyzję.

Syn próbował jeszcze kilka razy negocjować. Halina nie ustępowała.

Następna awantura wybuchła tydzień później. Przy śniadaniu Wiktor rzucił niedbale:

— A może sprzedamy domek? Wystarczy na wkład własny.

Dobrze, iż Halina wtedy siedziała. To już nie była prośba. To było żądanie.

— Witku, całe życie harowaliśmy z ojcem na ten dom. Twój tata włożył w to duszę, sam nad projektem siedział. I nie sprzedam go też dlatego, iż nie umiesz dbać o majątek.

— No ale po co ci on? Jesteś sama. A tak wzięlibyśmy kredyt, mieszkali osobno, wszystkim byłoby lżej.

Halina szeroko otworzyła oczy. Nie spodziewała się takiego ciosu. Wciąż boleśnie odczuwała brak Witolda, czasem choćby płakała w nocy.

— No, chodziło mi… — zmieszał się syn. — Przecież sama nie dasz rady utrzymać tego domu.

Zapadła cisza. Halina nagle zrozumiała: syn i synowa wyssą z niej wszystkie soki. A co z nią będzie, gdy odda pokój, domek, mieszkanie?

Pewnie nic dobrego. Wiktor dalej będzie rozdawać to, na co inni pracowali do upadłego. A jej pozostanie tylko znosić.

Nie, trzeba to przerwać.

— Macie trzy dni, żeby się wynieść — powiedziała z lodowatym spokojem. — Gdzie chcecie. Z waszą ciążą, łóżeczkiem i kredytem. Wystarczy.

Zrobiło się cicho. Bardzo cicho. Przez cały następny miesiąc Halina nie dostała od nich choćby SMS-a.

Zaczęła lepiej spać. Rano nie słychać było plusku wody, trzaskania szafek, nie płynęły wieczne pretensje Kingi o kolejną zgubioną rzecz.

Ale budziła się ciężej.

Na kuchni było dziwnie pusto. Mleko się psuło, bo nikt go nie pił. Nie trzeba było codziennie gotować obiadu. Telewizor stał wyłączony całymi dniami.

W każdy piątek jechała do domku. ŚniegŚnieg jeszcze leżał, ale słońce już ogrzewało ziemię, a w sercu Haliny powoli topniał lód, gdy patrzyła na kwitnącą jabłoń, którą niegdyś tak kochał Witold.

Idź do oryginalnego materiału