„Zaczekaj na mnie, Halino Stanisławo!”
Dzwonek rozbrzmiał, a korytarze szkolne powoli opustoszały. Nauczyciele rozchodzili się do klas, poganiając spóźnialskich. Za oknami szumiała młoda zieleń, słońce kusiło, by wyjść na dwór. Halina Stanisława zatrzymała się przed drzwiami do sali. Jak i uczniom, jej też marzyło się, by rzucić wszystko i wyruszyć na spacer po wiosennym Krakowie. Westchnęła i weszła do klasy. Siódma „b” z hałasem wstała.
„Good morning. Sit down, please” – powiedziała, kierując się w stronę biurka.
„Who is absent today?” – spytała, rzucając szybkie spojrzenie po klasie.
Uczennica Kinga Wróbel podniosła się i po angielsku oznajmiła, iż Nowak jest chora, a brakuje też Tomka Kowalskiego. Zawsze reagowała pierwsza, bo najlepiej radziła sobie z językiem. Po sali przebiegł pomruk.
„Marek, co z Tomkiem?” – Halina Stanisława zwróciła się po polsku do chłopca.
Marek Wiśniewski był sąsiadem Tomka.
Wszyscy w szkole wiedzieli, iż ojciec Tomka rok temu wyszedł z więzienia, nie pracował, pił i okrutnie bił żonę. Syn też dostawał lanie, gdy stawał w jej obronie. Tomek często przychodził na lekcje z siniakami. Przed wuefem zostawał w szatni jako ostatni, by koledzy nie widzieli ciemnych śladów na jego ciele. Ale i tak każdy wiedział, co się dzieje. Sąsiad Marek czasem opowiadał.
Halina lubiła Tomka i współczuła mu. Chłopak był przystojny, dojrzały jak na swój wiek. W takich rodzinach dzieci gwałtownie dorastają. Uczył się dobrze, wszystko łapał w lot. Tylko angielski mu nie wychodził, ale się starał.
Po studiach Halina wróciła do swojej szkoły jako nauczycielka angielskiego. Nie chciała zostawić matki samej, więc nie wyjechała do Warszawy, nie poszła do prywatnej szkoły, jak wielu jej kolegów ze studiów.
Starsze klasy uczyła bardziej doświadczona nauczycielka. Halinie przypadła podstawówka. Na początku oczywiście próbowali ją „sprawdzać”, ale potem się przyzwyczaili i polubili młodą nauczycielkę. Ubierała się skromnie, ale spod maski powagi często przebijał ciepły uśmiech i błysk w oku.
Dziewczyny naśladowały jej manierę, a chłopcy chowali zauroczenie za chamstwem. Od tego roku Halina Stanisława została wychowawczynią siódmej „b”.
„Halino Stanisławo, wczoraj jego ojciec znowu się upił, bił matkę Tomka. Krzyki słychać było w całym bloku. W nocy zabrali ją karetką. Tomek zadzwonił, gdy ojciec zasnął. A oni wezwali policję. Ojca zabrali, a Tomka też, póki nie znajdą krewnych.”
„Co?!” – Halina Stanisława otworzyła usta ze zdumienia i znów spojrzała na klasę. Uczniowie w ciszy czekali na jej słowa. Co miała powiedzieć?
„Dobrze, po lekcjach pójdę na komendę i wszystko sprawdzę.”
Po klasie przebiegła fala ulgi.
Przed oczami Haliny stanęła twarz trzynastoletniego Tomka. Ile razy pytała, czy potrzebuje pomocy, ale on tylko przestraszenie kręcił głową. Na lekcjach często łapała jego przenikliwe spojrzenie, od którego się rumieniła i gubiła wątki.
Klasa zastygła w oczekiwaniu.
„Okay, let’s begin” – powiedziała, celowo pogodnym tonem.
Na przerwie Halina zajrzała do dyrektora.
„Panie dyrektorze, Kowalski…”
„Wiem, Halino Stanisławo. Dzwonili już z policji. Szukają jego rodziny. jeżeli nie znajdą, trafi do domu dziecka. Ojcu grozi wyrok, a matce… oby przeżyła. Sami rozumiecie, dom dziecka to też nie cukierki. Nie wiadomo, co lepsze – bestia ojciec czy wkurzeni, niedokochani nastolatkowie.”
„Chcę pójść na komendę, wesprzeć go i dowiedzieć się więcej.”
„Jako wychowawczyni ma pani do tego prawo. Spróbujcie. Ale nie radzę się w to za bardzo angażować. W mojej praktyce bywało różnie.” – Zmęczonym wzrokiem dał do zrozumienia, iż rozmowa skończona.
Spotkanie z Tomkiem Halinie Stanisławie pozwolono. Zobaczyli się w pokoju z jaskrawozielonymi ścianami i tandetnymi meblami.
„Co z mamą?” – od razu spytał Tomek.
Halina zmieszała się. W ogóle nie pomyślała, by zapytać o stan jego matki.
„Jest w szpitalu. Nie mogą jej odwiedzać. Nie martw się, wszystko będzie dobrze.” – Starała się brzmieć przekonująco.
„Tatusia zamkną? Oby zamknęli” – błysnął gniewem Tomek. Halina zauważyła, jak naciągnął rękaw bluzy na dłoń, ukrywając ślady po ojcu.
„Masz jakichś krewnych? Wujków, ciotki, babcię?” – spytała z troską.
„Nie wiem. choćby jeśli, to nikogo na mnie nie stać. Dziękuję, iż pani przyszła, Halino Stanisławo” – od jego spojrzenia się wzdrygnęła. – „Mogę do pani pisać?”
„Tak, oczywiście” – odparła, lekko się wahając. – „Nie wiem, czy tam będziesz miał komputer… Zapisałam mój adres i numer telefonu. Masz.” – Wsunęła mu w dłoń złożoną kartkę z zeszytu.
„Dziękuję. Pani jest dobra. Lubię panią. Bardzo. Wiem, iż jestem dla pani za mały. Ale dorosnę i wrócę. Zaczekaj na mnie” – mówił, patrząc na nią z rozpaczą i nadzieją.
Halinie zrobiło się śmieszno od tego niezgrabnego wyznania, ale i żal ścisnął serce. Chciała go objąć, pogłaskać po niesfornych włosach, uspokoić. Powstrzymała się. Mógł źle zrozumieć jej macierzyński odruch.
Do pokoju zajrzała kobieta w mundurze.
„Przepraszam, obiad przywieźli…”
Halina zrozumiała, iż czas iść.
„Trzymaj się. jeżeli coś, dzwoń lub pisz. Postaram się pomóc” – powiedziała już w drzwiach.
„Halino Stanisławo!” – głos Tomka załamał się. – „Zaczekaj na mnie.”
Skinęła głową i wyszła.
Łzy napływały do oczu młodej nauczycielki. *„Jak przestępca. Co z nim będzie? Jak mu pomóc?”*
Dwa dni później dyrektor zatrzymał ją na korytarzu.
„Halina, proszę do mnie.”
Po tym, jak zwrócił się do niej po imieniu, zrozumiała, iż stało się coś złego.
„Matka Tomka Kowalskiego nie żyje. Już pochowali. Psycholog nie pozwoliłHalina wróciła do domu, wzięła głęboki oddech i postanowiła, iż tym razem, wbrew wszystkim i wszystkiemu, pozwoli sobie na odrobinę szaleństwa – i na nowo zacznie wierzyć w to, iż choćby najdziwniejsze marzenia mogą się spełnić.