Złamane marzenia: cena miłości
Przez wiele lat Zofia i Marek marzyli o dziecku, ale los okazał się okrutny – ciąża nie nadchodziła. Decyzja o adopcji pojawiła się sama, jakby była jedynym wyjściem. Droga do tego nie była łatwa: niekończące się kontrole, dokumenty, czekanie. Zofia do dziś pamięta ich pierwszą wizytę w domu dziecka w sąsiednim mieście. Dziecięce oczy, pełne nadziei i strachu, patrzyły na nich, jakby błagając, by je stąd zabrali. Wśród nich była Kasia – dwunastoletnia dziewczynka z ciemnymi warkoczykami i głębokimi niebieskimi oczami, tak podobna do zmarłej siostry Zofii. Serce kobiety ścisnęło się z czułości. Marek marzył o synu, ale Kasia od razu ich oboje urzekła. Cieszyła się na każdą ich wizytę, lgnęła do nich jak do rodziny.
Gdy dyrektor ośrodka powiedział im, iż Kasię już pięć razy adoptowano i za każdym razem oddawano z powrotem, Zofia ledwo powstrzymała łzy. „Wieczna wychowanka” – tak nazywano dziewczynkę. Powody zwrotów były mgliste, ale Zofia nie drążyła tematu. Jej dobre serce nie mogło znieść myśli, iż dziecko tyle razy zostało zdradzone przez tych, których zdążyło pokochać. Razem z Markiem postanowili: Kasia zostanie ich córką, i nikt już nie odważy się jej porzucić.
Czekając na zatwierdzenie dokumentów, coraz częściej zabierali Kasię do domu. W ich trzypokojowym mieszkaniu przygotowali dla niej osobny pokój – marzenie każdego dziecka z domu dziecka, pozbawionego własnej przestrzeni. Kasia była zachwycona, a Zofia i Marek otaczali ją miłością i troską, próbując zagoić jej rany. I wtedy zdarzył się cud: Zofia odkryła, iż jest w ciąży. To było jak błogosławieństwo – często tak się dzieje u tych, którzy decydują się na adopcję. Małżonkowie cieszyli się, ale nie zamierzali rezygnować z adopcji. Kasia stała się częścią ich życia, ich rodziną.
W końcu opieka społeczna wydała zgodę, i Kasia na zawsze opuściła dom dziecka – tak im się wydawało. Psycholog zasugerował, by przygotować dziewczynkę na pojawienie się niemowlęcia. Zofia i Marek zdecydowali się na rozmowę. Wyjaśnili, iż niedługo Kasia będzie miała młodszą siostrzyczkę, iż będą kochać ją tak samo mocno, iż na zawsze pozostanie ich córką. Ale gdy usłyszała, iż gdy malutka podrośnie, będą musiały dzielić pokój, twarz Kasi zmieniła się w mgnieniu oka. Jej spojrzenie stało się na chwilę lodowate, niemal wrogie. Wstała w milczeniu i wyszła, nie dokończywszy rozmowy.
Od tamtego dnia Kasia zaczęła zachowywać się dziwnie. Gdy tylko rodzice wracali do domu, rzucała się im w ramiona, ściskając ich tak mocno, jakby bała się, iż znikną. Czasem podbiegała do Zofii od tyłu, oplatając jej szyję z taką siłą, iż trudno było oddychać. „Kocham cię, mamo” – szeptała, ale jej oczy były szklane, a zęby zgrzytały z napięcia. Zofia odpowiadała czułością, ale Marek stawał się coraz bardziej zaniepokojony. Psycholog, do którego się udali, odbył z Kasią kilka sesji i zapewnił, iż dziewczynka po prostu boi się utraty uwagi rodziców z powodu dziecka. „Nic poważnego, poświęcajcie jej więcej czasu” – powiedział.
Piekło zaczęło się, gdy urodziła się Małgosia. Niemowlę przyszło na świat przed czasem, często płakało i wymagało ciągłej opieki. Aby nie niepokoić Kasi, łóżeczko postawili w sypialni rodziców. Zofia była rozdarta między córkami, wyczerpana do granic możliwości. Marek pomagał: odprowadzał Kasię do szkoły, czytał jej na dobranoc. Początkowo wszystko wydawało się normalne. Ale potem Zofia zaczęła zauważać: gdy tylko zostawiała Małgosię sam na sam z Kasią, dziecko wpadało w histeryczny płacz. Zofia rzucała wszystko i biegła do pokoju, gdzie zastawała Kasię „troskliwie” zajętą przy siostrze. Pewnego razu weszła w momencie, gdy Kasia zaciskała palce na nosie Małgosi, przytrzymując jej twarz. Gdy zobaczyła Zofię, puściła dziecko, które, łapiąc powietrze, rozpłakało się głośno. Zofia, drżąc, wzięła Małgosię na ręce, próbując zrozumieć, co się stało. Kasia milczała, patrząc na nią swymi ogromnymi niebieskimi oczami – pustymi, bez śladu skruchy.
Wieczorem Marek spróbował spokojnie porozmawiać z Kasią. Po długim namyśle wyznała, iż „wycierała Małgosi nosek”. Wytłumaczenie brzmiało absurdalnie, ale psycholog znów przekonywał rodziców do cierpliwości: „Dziewczynce brakuje miłości”. niedługo jednak zdarzyło się coś nowego: Zofia przyłapała Kasię przy łóżeczku z butelką pełną wrzątku, którą zamierzała podać Małgosi. Kasia znów milczała, obserwując reakcję rodziców. Gdy Zofia spojrzała w jej oczy, po raz pierwszy zobaczyła nie dziecko, ale lodowatą, przerażającą pustkę.
Czas mijał, Małgosia rosła, stawała się spokojniejsza. Kasia, jak się wydawało, przyzwyczaiła się do siostry, ale Zofia już nigdy nie zostawiała ich samych. Latem planowali wyjazd nad morze – pierwszy w życiu Kasi. Ale z małą Małgosią podróż byłaby ryzykowna, więc Zofia delikatnie wytłumaczyła to córce. Kasia wpadła w szał. Nie płakała – wyła jak ranne zwierzę, tarzała się po podłodze, biła pięściami i nogami, nie słuchając żadnych argumentów. Zofia była przerażona, nie wiedząc, jak ją uspokoić. Psycholog, ku jej zdumieniu, znów nie widział problemu, chwaląc Kasię za „adekwatność” i radząc więcej czułości. Małżonkowie wymienili spojrzenia: tego specjalistę trzeba było zmienić.
Tego wieczoru, gdy Marek wyjechał w delegację, Zofia sama położyła Kasię spać. Przez dwie godziny czytała jej, rozmawiała, próbując zajrzeć w głąb duszy córki. Przez chwilę wydawało się jej nawet, iż jest niesprawiedliwa wobec Kasi, iż dziewczynka to po prostu wrażliwe dziecko cierpiące z powodu zazdrości. Ale wtedy Kasia, jakby od niechcenia, zapytała: „A gdyby Małgosia zniknęła? Kochalibyście mnie bardziej? Mielibyście inne dzieci? Pojechalibyście ze mną nad morze?” Zofia, ostrożnie odpowiadając, poczuła, jak krew stygnie jej w żyłach: Kasia potrzebowała nie psychologa, a psychiatry.
Po położeniuKasia wpatrywała się w nią tym samym pustym wzrokiem, a Zofia wiedziała już, iż żadne morze, żadna miłość i żadne słowa nie zdołają naprawić tego, co pękło w ich rodzinie na zawsze.