Przeczytałam artykuł o starszej parze, która nie chce gościć u siebie przyjaciół z wnukami. Uważają, iż to nietakt, by przyjeżdżać do kogoś z dziećmi. To co ma się z nimi zrobić?
Tu możecie przeczytać cały list: https://www.onet.pl/__auth?status=not_logged_in_sso&state=%2Fstyl-zycia%2Fkobietaxl%2Fznajomi-chcieli-przyjechac-ze-swoimi-wnukami-jest-smiertelna-obraza%2Ftn697bs%2C30bc1058
Jestem w podobnej sytuacji. Nikt z dziećmi mnie nie chce.
Mamy paczkę znajomych. Trzymamy się razem od studiów, choć byliśmy na różnych kierunkach. Połączyło nas to, iż jesteśmy tak zwanymi słoikami, przyjechaliśmy do stolicy z różnych stron Polski. Nie mamy tu rodziny. Wśród nas są tylko dwa małżeństwa, ja i mój mąż i jeszcze jedna para. Tylko oni nie mają dzieci, mają psa, za którym cała reszta przepada. My mamy dwójkę, dwu i czterolatka.
Dzieci, jak to dzieci, bywają niesforne, ale ja staram się jakoś trzymać je w ryzach. Mój mąż pracuje za granicą. Jest na wyjeździe trzy miesiące, potem wraca do domu na miesiąc. Nie jest to łatwe, ani dla niego, ani dla mnie, ale musimy spłacić kredyt za mieszkanie, bo nikt nam niczego nie dał. No i ja zostaję z dziećmi sama, nie pracuję, dorabiam sobie trochę tłumaczeniami, ale to wszystko robię w domu. Nie mam praktycznie z nikim kontaktu.
Znajomi ciągle się skrzykują, na weekendowe wyjazdy, na imprezy, na różne interesujące wyjścia. Nie wszystkie byłyby dla dzieci, ale przecież też mogłabym z nimi pojechać gdzieś poza miasto. Mamy samochód, jestem mobilna, nie musieliby mnie wozić. Tylko oni nie chcą. Nie ukrywają, iż dzieci im będą przeszkadzać, bo płaczą, bo marudzą, bo nie zaklniesz, bo trzeba uważać, co się mówi.
Starszy chodzi do przedszkola, poznałam tam kilka matek. Ale dla nich, dla odmiany, jestem niepełna, bo bez męża. Też nie bywam nigdzie zapraszana, jakbym stanowiła jakieś zagrożenie, jeżeli pojawiłabym się bez swojej drugiej połówki. Wiem, iż te kobiety też organizują jakieś wspólne rodzinne spotkania z dziećmi, ja jednak jestem pomijana. Bo trzeba przychodzić z partnerem, samotna kobieta jest jakaś wybrakowana.
Nie mam w Warszawie rodziny, choćby gdybym miała, nie oddałabym przecież dzieci na kilka dni, żeby wyjechać ze znajomymi na weekend. Może mogłabym wyjść na jakąś imprezę. Wiem, iż mogłabym poszukać opiekunki, ale my oszczędzamy każdy grosz. Czasami proszę o pomoc zaprzyjaźnioną studentkę z sąsiedniej klatki, ale to są wyjątkowe sytuacje, kiedy muszę iść do urzędu czy ze sobą do lekarza. Inaczej chodzę wszędzie z dziećmi.
Jestem zmęczona i czuję się bardzo samotna. Mąż dzwoni codziennie, ale wiadomo, iż nie jest to taki kontakt, jaki chciałoby się mieć. Kiedy przyjeżdża na miesiąc, jesteśmy pełną rodziną. Ale wtedy nie garniemy się bardzo do imprez, bo chcemy ze sobą spędzać czas. Z resztą i wtedy nikt nas nie zaprasza.
Nigdy nie sądziłam, iż dzieci mogą być powodem wykluczenia społecznego. Wydawało mi się zawsze, iż stanowią one nieodłączną część społeczności. Teraz jest inaczej. Moi rówieśnicy nie garną się do posiadania potomstwa, nie oceniam ich. Ale nie są też tolerancyjni wobec dzieci innych osób. Chcą mieć luz, spokój, nie chcą słuchać płaczu. Nie wspomnę już o tym, iż nie garną się do żadnej pomocy. Nie tak wyobrażałam sobie macierzyństwo.
Marta