— Spójrz, do kogo się podobasz! — powiedział Tadeusz z pogardą, patrząc na swoją żonę. Był zmęczony jej widokiem i marzył tylko o ucieczce z ich wspólnego domu.
— Kochanie, dopiero co urodziłam naszego synka. Daj mi trochę czasu, schudnę — odpowiedziała Zosia, ledwo powstrzymując łzy.
— Żony wszystkich moich kumpli też rodziły, a dawno już są szczupłe. I choćby w ciąży nie wyglądały jak… to! — warknął.
W głębi duszy Tadeusz czuł do niej odrazę. Nie taką kobietę chciał mieć u boku — pragnął kogoś energicznego, zadbanego, kto choćby w domu wyglądałby elegancko. A przed nim stała zaniedbana kobieta w zmiarganym szlafroku, z wyrazem wiecznego przepraszania na twarzy.
Ale za to Kasia — zupełnie inna historia!
Pewna siebie, piękna, pełna życia! Zawsze na niego czekała, kochała go namiętnie. I, oczywiście, jak każda kochanka, marzyła, by zostawił Zosię.
Dłoń Tadeusza sięgnęła po telefon w kieszeni.
— Wyjdę na spacer, przy okazji kupię chleb — skłamał.
Na zewnątrz natychmiast wybrał numer Kasi.
— Cześć, Kotek! Tak za tobą tęskniłem. Nie mogę wytrzymać w domu. Mogę do ciebie przyjechać?
— Cześć! Czekam na ciebie! — odpowiedziała Kasia słodko.
Tadeusz wrócił z chlebem, skrzywił się na dźwięk płaczącego dziecka i oznajmił Zosi, iż został wezwany do pracy na nagłą zmianę. Pracował w systemie zmianowym, więc kłamstwo o zastępstwie za chorego kolegę przyszło mu łatwo.
Zosia skinęła głową ze zrozumieniem i chciała go pocałować, ale odsunął się, udając, iż nie zauważył.
Gdy dziecko w końcu zasnęło, Zosia siedziała sama w pustym pokoju i rozmyślała nad słowami męża.
Tak, zmieniła się od dnia ślubu — przestała dbać o siebie, przytyła. Opieka nad synkiem pochłaniała cały jej czas, jadła byle co, często w nocy.
Zegar wskazywał już 23:00. Spróbowała zadzwonić do męża, ale telefon był wyłączony.
Nakarmiła dziecko i położyła się spać.
Następnego ranka Tadeusz wrócił i od progu oświadczył, iż odchodzi. Zakochał się w innej, a jej już nie kocha. Ale synka nie porzuci — będzie płacił alimenty.
Trudno opisać, co wtedy czuła Zosia. Ale nie rozpłakała się, nie błagała, by został.
Minął rok…
W tym czasie wiele się wydarzyło. Synek podrósł i poszedł do przedszkola. Zosia znalazła pracę, zapisała się na siłownię i basen. Kilogramy powięli znikać — nie stała się chudzielcem, ale jej sylwetka nabrała lepszych kształtów.
W pracy od razu zyskała pomocną dłoń kolegi, Wojtka.
Pewnego dnia zaprosił ją do kina, potem do parku. Zaczęli regularnie się spotykać, a pół roku później wzięli ślub. Wojtka wcale nie przeszkadzała jej figura. Widział ukochaną jej ciepły uśmiech, piękne oczy i doceniał jej charakter.
Traktował też syna Zosi jak własnego i po pewnym czasie chłopiec zaczął nazywać go tatą.
Któregoś dnia Zosia spotkała sąsiadkę ze starego mieszkania.
— Zosiu, przypadek spotkałam Tadeusza! Wyobraź sobie, ożenił się z tą swoją kochanką! Niedawno urodziła i… no, roztyła się porządnie. Teraz on ciągle zostaje w pracy po godzinach.
Zosi było to obojętne. Dawno nie myślała o byłym mężu. Alimenty płacił, ale grosze, a synem interesował się rzadko. Ale to już nie miało znaczenia.
Teraz była naprawdę szczęśliwa u boku Wojtka — najlepszego męża i ojca, na jakiego mogła liczyć.