Szczęście nie przychodzi według planu: jak zostałam matką w wieku 45 lat, pomimo osądów i lęków
Halina z Lublina przeżyła dobrą połowę życia, uważając się za szczęśliwą kobietę, ale z bólem w sercu. Swojego męża, Marka, pokochała, gdy była jeszcze bardzo młoda. Miała 19 lat, on — 23. Byli prawdziwą parą — czułą, dobrą, pełną zaufania. Po ślubie snuli głośno marzenia: duży dom, ogród, i oczywiście dzieci — chłopiec i dwie dziewczynki. Halinka wtedy powiedziała ze śmiechem: „Jeśli finanse pozwolą, urodzę choćby piątkę!” Budowali swoją przyszłość z wiarą, iż wszystko się spełni.
Lata mijały. Dom postawili — solidny, ciepły, z werandą, klombami i młodymi drzewkami w podwórku. Było wszystko, oprócz tego najważniejszego. Ciąża nie nadchodziła. Odwiedzili lekarzy w Warszawie, Krakowie, w prywatnych i państwowych klinikach. Leczenie, zabiegi, diety, łzy i nadzieje — wszystko na próżno. Każdy miesiąc jak wyrok. Ale Marek nigdy nie miał jej tego za złe. Gdy pewnej nocy Halina szepnęła: „Jeśli chcesz odejść, zrozumiem… Nie mogę dać ci dzieci” — on tylko mocniej ją przytulił:
— Ty jesteś moją rodziną. I z nikim innym nie zamierzam żyć.
Tak ciągnęli dalej — we dwoje. Już choćby nie mieli nadziei. Minęły kolejne lata. Na dworze była jesień, a Halina szykowała się do swoich 45. urodzin. Chcieli zaprosić krewnych, przyjaciół. Wszystko jak zawsze — zamieszanie, gotowanie, plany. ale na tydzień przed uroczystością poczuła się źle. Myślała, iż przeziębienie, ale poszła do lekarza.
Tam usłyszała wieść, od której świat stanął w miejscu.
— Jest pani w ciąży. 5–6 tygodni.
Z początku nie wierzyła. Potem płakała. Ze szczęścia. Ze strachu. Z zaskoczenia. Wątpliwości dusiły: „Przecież mam 45 lat… jak sobie poradzę? A jeżeli coś pójdzie nie tak?” Mimo wszystko powiedziała Markowi.
On nie tylko się ucieszył. Promieniał jak chłopiec. Odrzekł: „Nawet nie myśl o głupotach. Ani słowa o aborcji. Damy radę. Będę przy tobie. Wszystko będzie dobrze.”
Na urodzinach, przy suto zastawionym stole, ogłosili nowinę. Tylko teściowa szczerze przytuliła Halinkę. Reszta spojrzała po sobie, a zaraz posypały się słowa: „Oszalałaś?”, „W twoim wieku rodzić?”, „Pomyśl o konsekwencjach”, „Nie dasz rady”, „Dziecko będzie się śmiać, iż ma babcię zamiast matki”. choćby matka Haliny zareagowała chłodno.
Po tamtym wieczorze Halina nie mogła zasnąć. A rano — krew, panika, karetka. Z diagnozą „zagrożenie poronieniem” trafiła do szpitala. I leżała tam aż do 30. tygodnia. Odwiedzali ją tylko Marek i przyjaciółka Bożena, która nie dotarła na przyjęcie, ale wspierała całym sercem. Marek przyjeżdżał codziennie, przynosił owoce, mówił, iż jest silna, iż wszystko będzie wspaniale. Sam rozmawiał z lekarzami, dogadywał, szukał najlepszych specjalistów. Był jej opoką.
Gdy nadszedł czas porodu, Marek zawiózł ją do szpitala. Położna, spisując dane, zdziwiła się wiekiem:
— Ojej… starsza pierwiastka…
Marek odciągnął ją na bok, coś szepnął. Po chwili wróciła, zawstydzona, i uśmiechnęła się:
— Przepraszam. To taki medyczny termin. Ale wygląda pani świetnie. Mieliśmy tu panią, która rodziła w wieku 55 lat. Wszystko było dobrze. Dacie radę!
Poród trwał 20 godzin. Marek nie odstępował drzwi sali porodowej. I doczekał. Urodził się chłopiec — 3900 gramów, 57 centymetrów. Zdrowy, donośny, silny.
Zadzwonili do wszystkich. Ale przyjechali tylko teściowa i Bożena. Matka Haliny choćby nie oddzwoniła.
Halina i Marek całkowicie oddali się macierzyństwu i ojcostwu. Żadnych niań. Wszystko sami. Nie zauważyli, iż dawni przyjaciele się odsunęli, iż krewni przestali zapraszać na święta. Było im wszystko jedno. Mieli syna. Swojego chłopca. Z każdym rokiem rósł na dobrego, mądrego, silnego mężczyznę. Zajął się sportem, wyjechał na staż do Niemiec, szanował matkę, uwielbiał ojca.
W wieku 23 lat przyprowadził dziewczynę i oznajmił: „Mamo, tato, chcę się ożenić”. Przytulili go i poparli: skoro tak zdecydował — to pora. Był gotowy.
Na 70. urodziny Haliny zjawiła się najbliższa rodzina. PrzybPrzy stole, gdy wnuczki bawiły się pod jej czujnym okiem, Halina zrozumiała, iż największe szczęście nie zna wieku — przychodzi wtedy, gdy serce jest gotowe je przyjąć.