Cios dla rodziny: «Przywiózł inną zamiast mnie»
Ewa wyjechała do rodziców na wieś — na kilka tygodni, żeby odpocząć, złapać oddech i nabrać sił po nieprzespanych nocach z niemowlakiem. Jej mąż, Krzysztof, miał przyjechać po nią w weekend, jak zwykle, i zabrać z powrotem do miasta. W sobotę rano wykopała ziemniaki, spakowała torby, ubrała synka i usiadła przy oknie, czekając. Gdy na podwórko wjechał samochód, ucieszyła się, ale zamiast Krzysztofa wysiadł jego dziadek — Jan Kowalski.
— Gdzie Krzysiek? Nie mógł przyjechać? — zapytała zdziwiona Ewa, wychodząc mu na spotkanie.
Dziadek był poważny. Nie owijał w bawełnę:
— Z nim wszystko w porządku. Ale musisz coś wiedzieć… Lepiej, żebyś usłyszała to ode mnie.
Ewa momentalnie się spięła. W środku zrobiło się zimno. Przygotowała się na najgorsze.
Życie Krzysztofa od dzieciństwa nie było łatwe. Ojciec odszedł, gdy chłopiec miał trzy lata, znalazł sobie inną. Matka, pracująca na zmiany, nie radziła sobie sama, więc oddała syna pod opiekę dziadków. Ci właśnie przeszli na emeryturę, czuli się jeszcze silni i całkowicie oddali się wychowaniu wnuka. Kochali go jak własnego syna, a gdy dorósł, wciąż widzieli w nim tego małego chłopca, biegającego po podwórku.
Krzysztof skończył studia, dostał dyplom i zatrudnił się w biurze dużej firmy. Pewnego dnia zachorował i poszedł do przychodni — tam ją zobaczył. Młoda pielęgniarka, skromna i promienna jak promyk słońca. Nazywała się Ewa, pochodziła ze wsi, uczyła się w szkole medycznej, mieszkała na wynajmie z koleżanką. Zaczęli się spotykać. Krzysztof przedstawił Ewę nie rodzicom, ale dziadkom — z matką i ojczymem nie utrzymywał kontaktu. Staruszkowie przyjęli dziewczynę ciepło, a po ślubie zaproponowali, by zamieszkali z nimi. Drugie piętro domu stało puste.
Ewa gwałtownie wrosła w domowe obowiązki. Cicha, pracowita, życzliwa. Dwa lata później urodziło się dziecko. Krzysztof był szczęśliwy — na początku. Ale malec okazał się niespokojny. Płakał w nocy, mylił dzień z nocą. Krzysztof przeniósł się do innego pokoju. Potem coraz częściej zostawał po godzinach w pracy. Ewie zrobiło się zimno. Czuła jego dystans, ale nie narzekała — ani przed mężem, ani przed dziadkami.
Pewnego dnia, nie wytrzymując, postanowiła wyjechać do rodziców. Powiedziała Krzysztofowi, iż zostanie tam kilka tygodni. Ku jej zaskoczeniu, ucieszył się zbyt szybko. Podejrzanie szybko. Próbowała odpędzić wątpliwości. Na próżno.
Minął tydzień. I wtedy do domu Jana i Heleny Kowalskich Krzysztof przyjechał nie sam, ale z dziewczyną.
— Poznajcie, to Karolina — przedstawił rześko wysoką blondynkę z mocno pomalowanymi ustami.
— A to jeszcze kto? — zmarszczył brwi dziadek.
— Moja dziewczyna. Teraz będzie z nami mieszkać.
— Krzysiek, oszalałeś?! A co z Ewą i wnukiem? — wtrąciła się babcia.
— Rozstajemy się — rzucił zimno.
Karolina postąpiła krok do przodu:
— No co, będziemy tu stać? Chodź, Krzysiek. Nie jesteśmy tu mile widziani.
— Słusznie — odpowiedział stanowczo Jan Kowalski. — W tym domu nie ma dla was miejsca.
Następnego dnia dziadek z prawnukiem pojechał po Ewę. Ta najpierw zdziwiła się, iż nie przyjechał mąż, i zapytała z niepokojem:
— A Krzysiek?… Coś się stało?
— Po prostu zajęty — machnął ręką Jan. Ale potem, złapawszy odpowiedni moment, wyjaśnił wszystko.
Ewa rozpłakała się. Łzy płynęły cicho, bez histerii — jak u kogoś, kto w głębi duszy już wszystko wiedział, tylko czekał na potwierdzenie.
— Ty nie jesteś u nas gościem, tylko matką naszego prawnuka — powiedział dziadek. — Nigdzie cię nie puścimy. Jest praca, szkoła niedaleko. Zostajesz.
Później okazało się, iż Krzysztof wynajął mieszkanie dla siebie i Karoliny, całkowicie zapominając o synu. Ani grosza pomocy. Tylko obojętność.
— Nie mogę być dla was ciężarem — powiedziała pewnego dnia Ewa. — Muszę znaleźć pracę. Ale synek jeszcze mały.
— Jutro pójdziesz i złożysz pozew o alimenty — rzekł twardo dziadek. — Niech odpowiada za dziecko. jeżeli nie z własnej woli, to z mocy prawa.
Krzysztof wpadł w furię. A Karolina syknęła:
— Może jeszcze test DNA zrobić? W końcu może to nie twoje dziecko?
Krzysztof milczał. Wiedział, iż jego.
— Nic nie szkodzi — ciągnęła — starzy nie są wieczni. Jak ich zabraknie, wyrzucimy tę przybłędę.
Ale Jan Kowalski wszystko usłyszał. Zdawał sobie sprawę, iż dni są policzone. I pewnego dnia przekazał Ewie dokumenty — akt darowizny domu.
— To chyba nie w porządku… — szepnęła. — W końcu to wasz wnuk.
— A ty jesteś naszą rodziną — odparł dziadek. — A on zdradził. Po prostu przywracamy sprawiedliwość.
Tamtej nocy Ewa długo płakała. Ale po raz pierwszy — z wdzięczności. Jej serce było złamane, ale dusza poczuła, iż nie jest sama. Za jej plecami stali ci, którzy kochali ją naprawdę. I dla nich — miała zamiar wytrwać.