To twoja wina, iż nie masz pieniędzy. Nikt nie zmuszał cię do małżeństwa i rodzenia dzieci”: matka oskarża, gdy proszę o pomoc

twojacena.pl 23 godzin temu

«To przez ciebie nie masz pieniędzy. Nikt cię nie zmuszał do zamążpójścia i rodzenia dzieci» — rzuciła mi to w twarz moja matka, gdy prosiłam o pomoc.

Gdy miałam dwadzieścia lat, wyszłam za mąż za Jacka. Wynajęliśmy maleńkie mieszkanie na jedynkę na obrzeżach Łodzi. Obydwoje pracowaliśmy: on na budowie, ja w aptece. Żyliśmy skromnie, ale starczało. Marzyliśmy o własnym M, i wtedy wydawało mi się, iż wszystko jest możliwe.

Potem urodził się Kacper. Dwa lata później — Tomek. Poszłam na macierzyńskie, Jacek zaczął brać nadgodziny. Ale choćby z jego dodatkowymi zmianami pieniędzy brakowało. Wszystko szło na pieluchy, mleko modyfikowane, lekarzy, czynsz i, oczywiście, czynsz za wynajem. Samo mieszkanie pochłaniało połowę jego zarobków.

Patrzyłam na nasze maluchy i codziennie budziłam się z lękiem: a jeżeli Jacek zachoruje? A jeżeli nas wyrzucą? Co wtedy?

Mama mieszkała sama w dwupokojowym mieszkaniu. Babcia — też. Obie — w centrum miasta. I obie — z pustym pokojem gościnnym. Nie proszę o pałac, myślałam. Tylko na chwilę. Dopóki dzieci są małe. Dopóki nie stanę na nogi.

Zaproponowałam mamie, żeby zamieszkała z babcią: niech we dwie są w jednym mieszkaniu, a my wprowadzilibyśmy się do drugiego. Byłoby tam miejsce — przecież to tylko ja, Jacek i dwóch maluchów. Ale mama choćby słuchać nie chciała.

— Z matką mieszkać? — prychnęła. — Oszalałaś? Moje życie już się skończyło? Jeszcze jestem młoda. A ze staruszką to tylko nerwy sobie zniszczysz. Mieszkaj, gdzie chcesz, ale mnie nie wciągaj.

Milcząco połknęłam gorzką pigułkę. Potem zadzwoniłam do taty. Od dawna żyje z nową żoną. Mają przestronne czteropokojowe mieszkanie, i miałam nadzieję, iż zabierze do siebie babcię. W końcu babcia to jego matka. Ale też odmówił. Powiedział, iż ma dzieci z drugiego małżeństwa, i „w mieszkaniu i tak wszystkie kąty zajęte”.

W desperacji zadzwoniłam do mamy. Płakałam. Błagałam, żeby chociaż na jakiś czas nas przygarnęła. Wtedy rzuciła mi w twarz:

— To przez ciebie nie masz pieniędzy. Nikt cię nie zmuszał do zamążpójścia. Nikt nie prosił, żebyś rodziła dzieci. Chciałaś dorosłego życia — no to masz. A teraz radź sobie sama.

Jakby rażenie prądem. Siedziałam w kuchni z telefonem w dłoni, a we mnie wszystko się waliło. To mówi mi moja matka. Kobieta, która powinna być moim oparciem. Nie prosiłam o wiele — tylko o kąt, trochę zrozumienia.

Następnego dnia z Jackiem dyskutowaliśmy, co robić. Jedyna, która odpowiedziała na nasze wołanie o pomoc, to jego mama, Bożena. Mieszka za miastem, w domku. Ma wolny pokój i chętnie nas przyjmie. Mówi, iż pomoże z dziećmi, będzie niańczyć, gdy będziemy w pracy.

Ale się boję. To nie miasto. To wieś. Nie ma przychodni, dobrej szkoły, choćby autobusów. Boję się, iż jak się przeprowadzimy — to tam utkniemy na zawsze. Że dzieci dorosną bez perspektyw, bez przyszłości. Że sama się poddam, odetnę od życia.

A jednak wyboru nie mamy. Mama się od nas odwróciła. Babcia jest za stara, żeby nas przygarnąć. Tata nie uważa nas za swoją rodzinę. I stoję na rozdrożu: pójść w nieznane — albo przyjąć obcą, ale szczerą pomoc.

Wiecie, co jest najgorsze? Nie to, iż nam ciężko. Nie to, iż brakuje pieniędzy. Ale to, iż najbliżsi — ci, z którymi dzielimy krew — okazali się najdalsi w praktyce. I nie boję się o siebie. Boję się o moich synów. Żeby nigdy nie poznali tego uczucia — bycia niechcianymi przez własną babcię.

Idź do oryginalnego materiału