Tajemniczy dar Jacka: historia jednego losu
Jacek obudził się odgłosami z kuchni – skwierczała patelnia, czajnik gwizdał, a w powietrzu unosił się zapach smażonych ziemniaków. To jego ojciec, Marek, jak zawsze o świcie, szykował się na ryby. Stary motocykl, skrzypiąc, czekał już na podwórku, a Marek w pośpiechu pakował kanapki, termos i sprawdzał wędki. Starał się nie hałasować, ale i tak obudził żonę. Bożena od wieczora źle się czuła, ale postanowiła odespać. A Marek, uradowany perspektywą poranka nad jeziorem, nie wiedział, iż ten dzień przyniesie im nie odpoczynek, ale prawdziwe wstrząsy.
Gdy motocykl odjechał, Bożena próbowała zasnąć, ale nagle poczuła się znacznie gorzej. Ostry ból ścisnął ją w brzuchu, a w głowie zakręciło. Krzyknęła:
— Jacku! Wezwij pogotowie, synku!
Jacek, jeszcze senny, wyskoczył z pokoju, zobaczył bladą matkę i natychmiast rzucił się do telefonu. Ale pogotowie nie nadjeżdżało. Poił ją wodą, okrywał kołdrą, a w środku rosło w nim poczucie bezsilności. Wtedy, nie wiedząc, co robić, objął ją mocno i… nagle poczuł, jak słabość matki przelała się w niego. Po chwili Bożena wyprostowała się, a usta znów nabrały koloru:
— Synku, jak ręką odjął… Jakbym wcale nie chorowała.
Jacek odsunął się, ciężko oddychając. W głowie kołatała mu myśl – znowu to samo. Znowu „wziął” na siebie czyjś ból. Ten dziwny dar towarzyszył mu od dzieciństwa. Czuł, jakby mieszkał w nim ktoś stary i mądry, kto pozwalał mu leczyć, ale kosztem własnych sił.
Tymczasem Marek wpadł w tarapaty. Na leśnym zakręcie jego motocykl zgasł, i tylko cudem jadący z dużą prędkością SUV nie staranował go. Kierowca, mężczyzna w drogiej kurtce, wyskoczył przerażony i zaczął wymachiwać rękami:
— Żyjesz?! Stary, wybacz! Tylko nikogo nie wzywaj, masz, weź te pieniądze – kup sobie nowy motor!
Wyciągnął dwie grube paczki banknotów, wcisnął je Markowi do rąk, wsiadł do auta i odjechał. Stary motocykl trzeba było ciągnąć na holu. O zmroku auto podjechało pod dom. Bożena wybiegła na ganek ze łzami w oczach:
— Marek, gdzie ty byłeś?! Ja tu prawie umarłam, a ty!.. I gdzie twoje ryby?!
Marek, blady, wstrząśnięty wydarzeniami, ściskał w dłoni pieniądze:
— To za życie, Bożenko. Dzisiaj wszystko mogło się skończyć…
Wkrótce na podwórku pojawił się używany, ale solidny samochód. Marek promieniał jak dziecko:
— No to mamy, teraz do starości będziemy jeździć!
Tymczasem Jacek leżał wyczerpany. Matka burczała:
— Żaden z was nie ma pożytku, jeden ciągle łowi ryby, drugi tylko leży i w sufit się gapi! Ożeniłbyś się, a ty wciąż samotnikiem chodzisz!
Ale niedługo Jacek się otrząsnął. Dostał zlecenie – montaż mebli w nowym domu. Tam poznał Kingę. Stała i patrzyła, jak pracuje. Nie mówiła nic, ale w jej wzroku było ciepłe zainteresowanie.
Nazajutrz wrócił pod pretekstem braku śrub. Dokręcał uchwyty, a Kinga zaproponowała herbatę. Drożdżówki, cisza, uśmiechy. Nagle Jacek powiedział:
— Może byśmy tak razem przespacerowali się? Do kina byśmy poszli. Ja bym cię przedstawił rodzicom, a ty mnie swoim. A potem, kto wie, może i wesele?…
Kinga, bez wahania, odparła:
— Poszłabym z tobą.
Tak zaczęła się ich historia. Rodzice byli szczęśliwi, Kinga wszystkim się spodobała. Jacka awansowano na brygadzistę, praca szła gładko, a niedługo dowiedzieli się, iż spodziewają się dziecka.
Czasem przypominał sobie słowa babci:
— Są tacy, co nie mają siły żyć. Więc siedzą w miejscu, do niczego nie dążą. Tobie, Jacku, trzeba być przy nich, ale i o siebie dbać.
Starał się. Nie pokazywał nikomu, jak bardzo cierpi po tych „przekazaniach”. Milczał, gdy nazywano go dziwakiem. I tylko w duchu przyznawał – jeżeli to dar, niech będzie. Ważne, iż już nie jest sam.