Wybrał rodzinę. Ale nie naszą.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Czas teraz bieży, a tamte dni odległe już są. On wybrał rodzinę. Ale nie naszą.
— Mamo, już daj spokój! — Marek odwrócił się gwałtownie od okna, gdzie wpatrywał się w mknące samochody. — Ile można to samo wałkować? Przecież tłumaczyłem już setki razy!
— Wytłumaczyłeś?! — załamała ręce Elżbieta Nowak. — Co mi wytłumaczyłeś?! Że nas rzucasz dla jakiejś obcej baby z dziećmi?!
— Ona nie jest obca! Kalina to moja żona! — syn zacisnął pięści, głos mu drżał ze złości. — I te dzieci też są już moje! Rozumiesz? Moje!
Bogusia milcząco siedziała za kuchennym stołem, kręciła w palcach łyżeczkę od herbaty. Łzy kapały jej prosto do wystygłej herbaty. Nie płakała – płynęły same, jak deszcz za szybą.
— Twoje?! — wybuchnęła śmiechem matka, a śmiech ten był straszniejszy od krzyku. — Oszalałeś! Masz rodzoną siostrę, która ledwo chodzi po wypadku! Masz matkę, która całe życie dla ciebie poświęciła! A ty… ty odchodzisz do obcych!
Marek opadł na skraj kanapy, przesunął dłonią po twarzy. Był zmęczony tymi rozmowami, śmiertelnie.
— Mamo, spróbuj zrozumieć. Jestem dorosłym mężczyzną, mam trzydzieści dwa lata. Mam prawo do własnego życia.
— Własnego życia? — Elżbieta Nowak usiadła naprzeciw syna, chwyciła go za dłonie. — Marku, złotko, jaka może być własne życie z rozwódką i dwojgiem cudzych dzieci? Jesteś jeszcze młody, przystojny, masz dobrą posadę. Znajdziesz sobie młodszą dziewczynę, urodzicie swoje dzieci…
— Nie chcę innych dzieci! — wyrwał dłonie z matczynych dłoni. — Kacper i Ola — oni już są moimi. Kacper wczoraj nazwał mnie tatusiem. Słyszysz? Pierwszy raz w życiu ktoś mnie tak nazwał!
Bogusia łkając wstała od stołu. Utyskując, powoli podeszła do brata.
— Marek, a co ze mną? — głos miała cichy, złamany. — Wiesz, iż bez ciebie przepadnę. Po wypadku tylko na ciebie liczę. Mama emerytka, pieniędzy brak. Kto mi pomoże, jeżeli nie ty?
Braterskie uściski. Marek przytulił siostrę, pogładził po włosach.
— Boguś, nie umieram. Tylko zamieszkam osobno. Pomożę, oczywiście iż pomogę. Ale mam teraz własną rodzinę.
— Własna rodzina była u ciebie zawsze! — nie wytrzymała Elżbieta Nowak. — My! Twoja rodzina! Rodzona!
— Kalina jest w ciąży — cicho rzucił Marek.
Zapadła cisza. Tylko zegar tykał na ścianie i za oknem szumiał deszcz.
— Co powiedziałeś? — matka zbladła, osunęła się na fotel.
—elina spodziewa się dziecka. Naszego dziecka. Rozumiecie teraz, czemu nie mogę jej porzucić?
Bogusia odsunęła się od brata, spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
— Ile? — spytała.
— Dopiero piąty tydzień. Ale lekarze mówią, wszystko dobrze.
— Boże… — matka zakryła twarz dłońmi. — Cóżeś narobił, synku? Cóżeś narobił?
Elżbieta Nowak przepracowała w przedszkolu trzydzieści lat jako wychowawczyni. Dzieci kochała nad życie, ale wnuki od Marka wyobrażała sobie inaczej. Nie od obcej rozwódki z dwójką dzieci, ale od porządnej dziewczyny z dobrego domu.
— Mamo, co w tym złego? — Marek usiadł koło matki, próbował objąć. — Doczekasz się wreszcie wnuczka. Albo wnuka. Czy to źle?
— Od kogo? — odsunęła się. — Od kobiety, co już raz za mąż skoczyła? Co już dwoje urodziła? Kim ona w ogóle jest? Skąd się wzięła?
— Kalina pracuje w naszym szpitalu jako pielęgniarka na pediatrii. Dobra kobieta, życzliwa. Dzieci ma wspaniałe, wychowane.
— A gdzie ich ojciec? — nie dawała za wygraną matka.
— Poległ w misji. Kalina miała ledwo dwadzieścia dwa lata, gdy została sama z maluchami.
— Aha, — skinęła Elżbieta Nowak. — Znalazła więc sobie durnia, by ją wszystkich utrzymał. I znalazła.
— Mamo! — wybuchnął Marek. — Dosyć! Nie jestem durniem! Jestem dorosłym mężczyzną, który wybrał kobietę z miłości!
— Z miłości? — matka wstała, przeszła się po pokoju. — Co ty wiesz o miłości? Przesiedziałeś te wszystkie lata w domu, do pracy jeździłeś, nam pomagałeś. Żadnego z babami doświadczenia. Pierwsza lepsza i omotała cię.
Bogusia znów usiadła przy stole, opuściła głowę na dłonie. Po wypadku często bolała ją głowa, a od rodzinnych awantur ból stawał się nie do zniesienia.
— Głowa mi pęka — poskarżyła się. — Możecie mówić ciszej?
— Boguś, wybacz — Marek podszedł do siostry, dotknął jej czoła. — Gorączki nie ma. Tabletki brałaś?

Za oknem w Warszawie znów zaczął padać drobny, jesienny deszcz, kiedy Halina ciężko westchnęła, a Ewa mocniej ścisnęła dłoń brata, czując, jak jej własne serce powoli zaczynało godzić się z jego szczęściem, choć nie wiedziała jeszcze, czy otchłań smutku w ich mieszkaniu kiedykolwiek się wypełni.

Idź do oryginalnego materiału