Wygoniłam teściową z domu i ani trochę tego nie żałuję.

twojacena.pl 1 miesiąc temu

Cześć. Nazywam się Aldona, mam trzydzieści lat i mieszkam w Poznaniu. Chcę wam opowiedzieć historię, która do dziś wywołuje u mnie ból w sercu, ale jednocześnie ani przez chwilę nie żałuję swojej decyzji.

Pół roku temu urodziłam bliźnięta – piękne, wymarzone, długo wyczekiwane dzieci. Córkę nazwaliśmy Zosia, a syna Jakub. Te maluchy stały się dla mnie i mojego męża prawdziwym cudem. Długo walczyliśmy o rodzicielstwo, leczyliśmy się, mieliśmy nadzieję, a kiedy na USG usłyszeliśmy: „Będziecie mieli dwoje”, płakałam ze szczęścia.

Niestety, nie wszyscy podzielali naszą radość. Od początku w naszym szczęściu tkwiła jak drzazga teściowa – Stanisława Kazimierzówna. Wydawałoby się – osoba z życiowym doświadczeniem, matka mojego męża, babcia naszych dzieci… Ale to, co robiła, można było nazwać tylko absurdem.

– W naszej rodzinie nigdy nie było bliźniąt – mówiła z podejrzliwością. – A ty spójrz na tę dziewczynkę, wcale nie jest podobna do naszego Wojtka. Zresztą, u nas zawsze rodzili się tylko chłopcy.

Za pierwszym razem milczałam. Za drugim – zacisnęłam zęby. Trzeci raz odpowiedziałam, iż chyba los postanowił urozmaicić ich męski ród. Ale potem zaczęło się coś naprawdę obrzydliwego.

Pewnego dnia szykowaliśmy się na spacer. Ja ubierałam Zosię, teściowa – Jakuba. Skrzywiła się i spokojnie, jakby mówiła o pogodzie, rzuciła:

– Tak się przyglądam… U Jakuba tam wcale nie tak, jak u Wojtka było. Kształt zupełnie inny. Trochę to podejrzane…

Zamarłam. Przez kilka sekund nie mogłam uwierzyć, iż dorosła kobieta mówi coś takiego. W głowie mi się zmąciło. Zamiast gniewu – ogarnął mnie dziki, nerwowy śmiech. Uchwyciłam pieluchę i, nie wierząc własnym uszom, powiedziałam:

– No tak, Wojtek pewnie w dzieciństwie miał wszystko jak u dziewczynki.

Po tych słowach po raz pierwszy w życiu tak spokojnie i stanowczo kazałam jej się spakować. I dodałam:
– Dopóki nie pokażesz testu DNA, który potwierdzi, iż to dzieci twojego syna – możesz sobie nie wracać.

Nie obchodziło mnie, gdzie go zrobi, za jakie pieniądze i kto w ogóle da jej dostęp do próbek. Miałam to gdzieś. To była ostatnia kropla.

Mąż, nawiasem mówiąc, stanął po mojej stronie. On też był już na granicy – zmęczony ciągłymi docinkami matki, jej jadem, niekończącymi się plotkami i podejrzeniami. Wiedział, iż dzieci są jego. Czekał na nie z takim samym wzruszeniem jak ja. I on też czuł się obrażony.

Sumienie mnie nie gryzie ani trochę. Nie wyrzuciłam staruszki dla zabawy. Broniłam swojej rodziny, swojego macierzyństwa, swoich dzieci. Kobieta, która pozwala sobie insynuować zdradę, zaglądać w pieluchy niemowlętom i na głos roztrząsać, „na kogo są podobne”, nie ma miejsca w moim domu.

Może ktoś powie, iż to okrutne. Że tak nie można z osobami starszymi. Że to przecież babcia. Ale powiedzcie szczerze: czy babcia powinna mieć miejsce w rodzinie, jeżeli od pierwszych dni podważa ojcostwo i rujnuje więzi od środka?

Ja stawiam na spokój, ciszę i miłość w domu. Niech lepiej moje dzieci dorastają bez takiej „babci”, niż z kimś, kto każdego ranka przy śniadaniu podaje wątpliwości zamiast mleka.

Więc tak – wyrzuciłam teściową za drzwi. I wcale się tego nie wstydzę.

Idź do oryginalnego materiału