Kto by pomyślał, iż dwie najlepsze przyjaciółki, nierozłączne od dzieciństwa, staną po przeciwnych stronach urazy, bólu i milczenia. We wsi Stawiska, gdzie domy stoją w dwa rzędy, gdzie każdy wie o każdym, mieszkańcy szeptali:
— Słyszeliście, iż Anka z Marysią już nie gadają? A przecież wcześniej — jak woda z mlekiem, wszystko razem, wszystko blisko… A teraz jak obcy.
Prawda była jednak taka, iż milczenie między Anną i Marią nie wzięło się znikąd. Korzenie tej ciszy sięgały młodości ich dzieci. Kasia, córka Anny, i Wojtek, syn Marysi, przyjaźnili się od kołyski. Razem chodzili do szkoły, nad staw, zbierali grzyby, łowili ryby, budowali szałasy i marzyli o przyszłości.
Kasia — wicher: zadziorna, uparta, pierwsza na każdą przygodę. Wojtek — spokojny, rozważny, z ciepłym uśmiechem i spojrzeniem, w którym było więcej zrozumienia niż słów. Ona ciągnęła go za sobą — on szedł. Tak było zawsze.
Ich mamy — Anna i Maria — też były jak woda z mlekiem. Mieszkały po sąsiedzku, przez płot, wchodziły do siebie bez pukania. Ich przyjaźń sięgała jeszcze czasów babć, a za mąż wyszły niemal równocześnie — za mężczyzn, którzy, jak się później okazało, nie byli najwierniejsi.
Anna rozwiodła się pierwsza. Siniak pod okiem, nerwowe spojrzenie — i wszystko stało się jasne. Mąż — awanturnik, podniósł na nią rękę. Cicho wyrzuciła go za drzwi. Maria wsparła przyjaciółkę, choć i sama cierpiała: jej mąż nagle zaczął podejrzewać, iż Wojtek nie jest jego synem. W napadzie wściekości sięgnął choćby po nóż.
— Mój syn — nie jego syn, wyobrażasz? — gorzko uśmiechała się Maria. — Jakbym była nie wiadomo kim… A przecież tylko on był zawsze przy mnie.
Obie zostały same. Z dziećmi. Ale trzymały się.
Wojtek po szkole został kierowcą, Kasia wyjechała do miasta — dostała się na uniwersytet. On niedługo poszedł do wojska. Ona przyjechała go odprowadzić. Trzy dni nie odstępowali się na krok.
Potem zaczęło się życie na odległość. Kasia z początku przyjeżdżała co tydzień — z łakociami, z nowinami. Wpadła do Marysi — opowiadała, co koresponduje Wojtek, jak mu służba. A potem — rzadziej, coraz rzadziej… Po marcu zniknęła zupełnie.
— Coś twoja Kasia się nie pokazuje? — pytała Maria Annę.
— Zajęta. Studia. Sesja.
Ale Maria czuła — coś jest nie tak. Przyjaciółka stała się zamknięta, oczy zgaszone. A potem Anna nagle spakowała się do miasta — „odwiedzić córkę”.
Wróciła — jeszcze cichsza, niż wyjeżdżała.
— Gadaj, co tam się dzieje? — wpadła do niej wieczorem Maria.
Anna westchnęła:
— Cóż… Kasia wyszła za mąż. Dziecko się spodziewa.
Świat się zawalił. Maria wyleciała z domu jak oparzona. Tej samej nocy napisała do Wojtka w wojsku. Reszta — ból, milczenie, chłód.
Po służbie Wojtek nie wrócił. Zaciągnął się na północ. Pracował na platformie wiertniczej, nie oszczędzając się. Tylko praca pomagała zapomnieć. Przez trzy lata odwiedził dom raz — pomóc matce. A Kasia jakby wyparowała. Ani z mężem, ani z synem nie pokazywała się w rodzinnej wsi.
Aż pewnego ranka Maria usłyszała wieść od listonosza:
— Anka choruje. Prosiła, żebyś wpadła. Chce pogadać.
— Nie rozmawiamy, — machnęła ręką Maria.
— Ale ona prosi. Osobliwie.
I Maria poszła. Weszła — Anna leży na kanapie, pod kołdrą, obok — tabletki, szklanka wody.
— Coś ty się rozchorowała?
— Chyba wszystko się nazbierało…
Długo milczały, w końcu Anna wzięła dłoń przyjaciółki i szepnęła:
— Wybacz mi, Mario. Muszę ci powiedzieć…
I powiedziała. Wszystko.
Godzinę później Maria jak strzała wypadła z domu, złapała telefon:
— Wojtuś, przyjeżdżaj. Źle… Bardzo źle. Przyjeżdżaj jak najszybciej.
Wojtek pojawił się po dwóch dniach. I zdumiał — matka pełna energii, krząta się, śmieje.
— Mamo, naprawdę ci niedobrze?
— Wszystko w porządku, synku… Po prostu cieszę się, iż jesteś.
— Pójdę nad staw, dobrze? Tęskniłem.
Stał nad wodą, patrzył, jak płynie — i jakby widział swoją Kasię. Jej śmiech, jej oczy… Żal rozdzierał go od środka.
— Cześć, Wojtek, — usłyszał głos za plecami.
Odwrócił się — ona. Kasia. I obok — chłopiec. Trzyletni, kędzierzawy, z jego oczami. Z jego spojrzeniem.
— To… — wyjąkał.
— To twój syn, — spokojnie powiedziała. — Poznaj, to Jasiek. Jasiek, to twój tata.
— Ale… jak… dlaczego?
— Nigdy nie było żadnego męża. Wszystko, co słyszałeś — kłamstwo. Mama nie chciała, żebym hańbiła rodzinę. Zabroniła mi tu wracać. A twoja — mówiła, iż się ożeniłeś.
— Ja? Ożeniłem? Nigdy. Nikogo przy mnie nie było.
— Wiedziałam. Aż moja mama zasłabła. Przestała jeść, zamknęła się w sobie. A potem — rozpłakała się. Wszystko wyznała. Prosiła o przebaczenie. Sama nie wiedziała, iż to ty jesteś ojcem. A teraz… teraz chce, żebyś wiedział: to twój syn.
Wojtek milczał. Potem wolno uklęknął, objął chłopca. Łzy spływały mu po twarzy.
— Wybacz mi… Za wszystko. Myślałem, iż straciłem cię na zawsze.
— A teraz jesteśmy tu. I Jasiek tu. Czekaliśmy na ciebie, Wojtuś. Przez całe te lata.
— Wypełnij moją duszę miłością, Kasiu… Proszę…
— Już wypełniam, — szepnęła, przytulając się do niego. — Będziemy żyć. Razem.
I poszli — wzdłuż stawu, do domu, gdzie czekały dwie kobiety, które też łączyło coś więcej niż uraza. Czekały rozmowa, pojednanie i początek nowej rodziny. Z późnym, ale prawdziwym szczęściem.