“To nie jesteś matką, tylko przekleństwem” – rzucił tymi słowami jak nożem w serce, wypędzając mnie z własnego domu.
— Co ty narobiłaś?! Przez ciebie dziecko zachorowało! Wynoś się! Natychmiast! Nie chcę cię więcej widzieć w tych ścianach! — wrzeszczał, a w jego głosie nie było miejsca na wątpliwości. Tylko gniew i oskarżenie.
Tak Krzysiek postawił kropkę. Nie w rozmowie – w naszym życiu.
Był pewien: wszystko, co spotkało naszego syna, to moja wina. Gorączka, kaszel, dziecinne łzy – wszystko moim zdaniem. “Zawsze robisz coś nie tak”. Próbowałam tłumaczyć, ale jego umysł był zamknięty jak sejf.
Przywarłam do ściany w przedpokoju, gdy rzucał się po mieszkaniu, trzaskał szafkami, w furii przestawiał dziecięce rzeczy. W drugim pokoju leżał nasz Kacper – rozpalony, senny, słaby. Całą noc spędziłam przy nim, pojąc, przykładając zimne okłady, nie odstępując na krok. A teraz tylko: “wynoś się”.
Gdy Krzysiek ułożył chłopca do snu, podszedł do mnie. Twarz jak z lodu, w oczach – zimne postanowienie.
— Dlaczego jeszcze tu jesteś? Mówiłem: znikaj. Zapomnij o dziecku. Nie potrzebuje takiej matki. I żebym cię więcej nie widział.
Nie krzyczałam. Nie kłóciłam się. Tylko szeptałam, iż kocham Kacpra, iż mogę się zmienić. Błagałam, by się zatrzymał. Ale on nie słuchał.
— Tylko przeszkadzasz. Tylko mu szkodzisz, Kinga – ciął słowami jak nożem. — Już wszystko wiem.
Spakował mój plecak. W milczeniu otworzył drzwi. Wskazał wyjście.
Nie pamiętam, jak znalazłam się na ulicy. Wszystko wirowało przed oczami. Zimno, dłonie drżące, w głowie tylko jedno uderzenie serca: “Zostawiłam syna… Wyrzucili mnie z jego życia.”
Następnego dnia Krzysiek nie odebrał. Po tygodniu przez cały czas cisza. Zablokował mnie wszędzie.
Pisałam wiadomości, dzwoniłam do jego matki, prosiłam, żeby choć na chwilę pozwolili mi zobaczyć dziecko. Nikt nie odpowiedział. Jakbym przestała istnieć.
Jestem matką. Nosiłam tego chłopca pod sercem dziewięć miesięcy. Urodziłam go, śpiewałam mu kołysanki, trzymałam w bezsenne noce, tuliłam, gdy ząbkował.
A teraz? Jestem “nikim”.
Krzysiek uznał, iż ma prawo mi go odebrać. Bez sądu, bez opieki społecznej. Po prostu – mężczyzna wkurzony, iż dziecko się przeziębiło.
A przecież to nie moja wina! Zwykła infekcja. Jesień, przeciągi, przedszkole, w którym wszyscy kichają. Ale dla niego to stało się pretekstem. Powodem, by mnie złamać.
Nie wiem, jak to się skończy. Ale nie poddam się. Znajdę sposób. Choćby przez sąd, choćby po latach – odzyskam syna.
Bo jestem matką. A macierzyństwo to nie stanowisko z umową na czas. To na zawsze. choćby jeżeli twoje życie właśnie zatrzasnęło się za drzwiami.