Klasyk wśród osób bezdzietnych
Jest jedno zdanie, które działa na rodzica jak czerwona płachta na byka. Słyszę je czasem w rozmowach, czasem czytam w mediach społecznościowych. Czasem choćby usłyszę je w kolejce do kasy w sklepie, gdy moje dziecko urządzi koncert w tonacji "awaria wszechświata, bo on chce karty Minecraft".
To zdanie brzmi: "Wszystko jest kwestią organizacji" i działa na mnie chyba najgorzej na świecie. Kiedy je słyszę, w sekundę wiem, iż najpewniej rozmawiam z osobą, która nie ma dzieci.
Bo tylko ktoś, kto nigdy nie próbował wyjść z domu z niemowlakiem, przedszkolakiem albo uczniem pierwszej klasy, może wierzyć w tę naiwną bajkę o "ogarnianiu". "Organizacja" to piękne słowo – znam je doskonale.
Pracując kiedyś jako dziennikarka w portalu parentingowym, byłam w tym mistrzynią. Pisałam poradniki o tym, jak poukładać życie z dzieckiem, jak zaplanować dzień, jak zadbać o regularny sen malucha.
W teorii byłam ekspertem od wszystkiego. Ba, zanim zostałam matką, miałam cały katalog "złotych zasad": dziecko powinno spać tylko w swoim łóżeczku, chodzić spać punkt 19:30, absolutnie żadnych słodyczy, a już na pewno żadnego awanturowania się w sklepie, bo od tego przecież są "granice i konsekwencje".
Byłam wtedy przekonana, iż wiem najlepiej. A potem zostałam mamą.
Życiowa weryfikacja teorii nastąpiła szybko
No i cóż, w praktyce okazało się, iż mój idealny plan dnia rozpada się szybciej niż wieża z klocków Lego. Niemowlę nie pyta, czy ma drzemkę o 12:00 – ono po prostu zasypia, kiedy uzna to za stosowne, czasem w wózku, czasem w ramionach, a czasem wcale.
"Organizacja" czasami bierze w łeb, gdy dziecko budzi się o trzeciej w nocy i uważa, iż to świetna pora na zabawę. A jeżeli do tego dołożymy przedszkolne wirusy, które zawsze atakują w najmniej odpowiednim momencie – tuż przed ważnym spotkaniem, egzaminem czy wymarzonym samotnym wyjazdem rodziców – to naprawdę zaczynam się śmiać, gdy ktoś mówi, iż "dziecko to nie wymówka".
Zresztą, drodzy bezdzietni, powiem wam szczerze: ja też kiedyś byłam w waszym klubie. Też miałam łatwe recepty i patrzyłam z politowaniem na rodziców, którzy "dają sobie wejść na głowę". Dziś stoję w trochę innym miejscu. Mam pokorę, której nie da się wyczytać w żadnym poradniku.
Wiem, iż nie wszystko da się zaplanować. Wiem, iż choćby najlepiej przygotowana torba na spacer nie uchroni mnie przed atakiem histerii o źle dobrany kolor czapki. Wiem, iż życie z dzieckiem to nieustanna improwizacja, w której czasem wygrywa się nagrodę za cierpliwość, a czasem dostaje się w gratisie trzecią pobudkę o świcie.
Nie wszystko jest kwestią organizacji
Dlatego, gdy dziś słyszę te magiczne zdania – "dziecko to nie wymówka", "wszystko da się ogarnąć", "to kwestia priorytetów" – nie wchodzę w dyskusję. Uśmiecham się tylko pod nosem, bo wiem, iż przed wami jeszcze długa droga. Może niektórzy tej pokory nigdy nie nabiorą, tak też może się zdarzyć i trudno.
A być może pewnego dnia sami obudzicie się o 4:47, tuląc malucha, który postanowił urządzić koncert z kaszlem i katarem, a wasze "ogarnianie życia" pójdzie na spacer razem z planem dnia.
A wtedy, drodzy bezdzietni, przypomnicie sobie te wasze mądre słowa. Ja dziś swoje własne przekonania sprzed lat wspominam ze śmiechem i współczuje sobie swojej nieświadomości z tamtego czasu. Być może zrozumiecie, iż życie z dzieckiem to nie jest matematyczna układanka, którą wystarczy policzyć i rozpisać na kartce.
To raczej jazda bez trzymanki – piękna, wymagająca i kompletnie nieprzewidywalna. Ja już wiem, iż im więcej mam doświadczeń, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że... nic nie wiem.