Zajmowałam się wnukami, teraz dzieci mnie nie potrzebują: Dzwonią tylko od święta

twojacena.pl 6 dni temu

Zawsze myślałam, iż będę pomagać swoim dzieciom, póki starczy mi sił, a na starość one mnie wesprą. Ale jakże boli uświadomić sobie, iż się myliłam. Gdy moje wnuki były małe, słyszałam: „Mamo, tak bardzo cię potrzebujemy!”. Teraz dorosły, a ja stałam się zbędna. choćby telefonu od nich nie doczekam — tylko chłodne milczenie i pustka.

Mam dwoje dorosłych dzieci — córkę Otylię i syna Kacpra. Z ich ojcem rozstaliśmy się, gdy chodzili jeszcze do szkoły. Znalazł sobie inną kobietę, zaszła w ciążę, i odszedł. Na początku jeszcze widywał się z Otylią, ale Kacper, gdy poznał prawdę, odmówił z nim kontaktu. Później ojciec z nową rodziną wyjechał do innego miasta, i kontakt się urwał. O alimentach można było zapomnieć. Zostaliśmy w małym mieszkaniu na przedmieściach Poznania, a ja sama musiałam ciągnąć tę trudną sytuację.

Moi rodzice i brat pomagali, jak mogli, ale i tak było ciężko. Kacper miał piętnaście lat, Otylia dwanaście, gdy się rozwiedliśmy. Ich nastoletnie lata przetrwałam w samotności, często płacząc po nocach. Ale dzieci dorosły, stały się mądrzejsze, poszły na studia, założyły własne rodziny. Otylia pierwsza wyszła za mąż, a dwa lata później ożenił się Kacper. Nigdy nie mieszkali ze mną — od razu wyjechali, by budować swoje życie.

Robiłam wszystko, by ich wspierać. Szczególnie potrzebowali mojej pomocy, gdy na świat przyszły wnuki. Byłam dla nich drugą mamą: zastępowałam Otylię „w urlopie macierzyńskim”, odprowadzałam wnuczkę do przedszkola, odbierałam, karmiłam, pomagałam w lekcjach. Wspierałam też synową, gdy jej matka nie mogła. jeżeli dzieci chciały gdzieś wyjechać, zostawiały wnuki u mnie. Nigdy nie odmawiałam, choćby gdy źle się czułam. Rozumiałam: są młodzi, potrzebują odpoczynku. Ja też byłam młodą matką, ale nikt mi nie pomagał.

Dzieci często dzwoniły, przywoziły wnuki, ja też je odwiedzałam. Tak było, dopóki wnuki nie podrosły i nie przestały mnie potrzebować. Teraz same chodzą do szkoły, mają swoje zainteresowania, swoje życie. Czas minął za szybko, a ja zostałam z boku. Finansowo nie mogłam pomóc — emerytury ledwie starczało na życie. Wnuki nie chciały ze mną przebywać, ciągnęło je do przyjaciół i telefonów. Dzieci przestały dzwonić i przyjeżdżać.

Na początku jeszcze czasem odwiedzali, dzwonili, ale coraz rzadziej. Musiałam sama wybierać ich numery, by spytać, co u nich. Teraz dzwonią tylko od święta, by sucho złożyć życzenia. Przyjeżdżają raz do roku, i to na krótko. Nie młodnieję, ciężko mi sama sprzątać. Potrzebuję pomocy, ale wstyd prosić. W zeszłym roku pękła mi rura. Zadzwoniłam do Kacpra, błagałam, by przyjechał, ale machnął ręką: „Wezwij hydraulika, nie mam czasu”. Otylia też kazała, bym zamówiła fachowca, mówiąc, iż zięć jest zajęty.

Pomógł mi sąsiad, młody chłopak, którego przypadkowo zalałam. Przyszedł, zakręcił wodę, a jego żona pomogła posprzątać. Potem sam pojechał do sklepu, kupił wszystko do naprawy i załatwił awarię. Próbowałam dać im pieniądze — w końcu to moja wina — ale odmówili. Powiedzieli, iż zawsze pomogą, jeżeli coś się stanie. A moje dzieci choćby nie oddzwoniły, by sprawdzić, czy problem rozwiązany. Postanowiłam już do nich nie dzwonić. Nie chcę się narzucać. Ostatni raz odezwali się w Sylwest, złożyli życzenia i od razu się pożegnali. choćby nie zaprosili do siebie.

Mam dwoje dzieci i dwoje wnuków, ale jestem zupełnie sama. Uczyli nas, iż najważniejsze to poświęcić się dzieciom. Ale teraz mam wątpliwości. Może powinno się żyć dla siebie? Wtedy starość nie byłaby tak gorzka. Oddałam im wszystko, a w odpowiedzi dostałam ciszę. I ta cisza rozrywa mi serce.

Idź do oryginalnego materiału