Zaprasza mnie do rodziców, ale nie zgadzam się zostać ich służącą

newsempire24.com 1 dzień temu

**Dziennik, 12 maja 2024**

Zaprosił mnie do domu swoich rodziców, ale odmówiłam bycia ich służącą.

Proponuje, żebyśmy zamieszkali w jego rodzinnym domu, ale nie zgadzam się na bycie pomocą domową dla całej jego familii.

Nazywam się Kinga Kowalska, mam dwadzieścia sześć lat. Mój mąż, Marek, i jesteśmy małżeństwem od prawie dwóch lat. Mieszkamy w Krakowie, w przytulnym mieszkaniu, które odziedziczyłam po babci. Na początku wszystko układało się dobrze Marek był zadowolony, iż mieszkamy u mnie, pasowało mu to. Ale pewnego dnia, jak grom z jasnego nieba, rzucił: Czas, żebyśmy przenieśli się do mojego rodzinnego domu. Jest tam miejsce, a jak będziemy mieć dzieci, będzie idealnie.

Tyle iż ja nie chcę tego idealnie pod jednym dachem z jego hałaśliwą rodziną. Nie zamienię swojego kąta na miejsce, gdzie rządzą patriarchat i ślepe posłuszeństwo. Tam nie byłabym jego żoną, tylko darmową siłą roboczą.

Pamiętam swoją pierwszą wizytę u nich. Duży dom na wsi pod Warszawą, pewnie z trzysta metrów. Mieszkają tam jego rodzice, młodszy brat Tomek, jego żona Hania i ich trójka dzieci. Kompletny pakiet. Ledwo przekroczyłam próg, a już wyznaczono mi miejsce. Kobiety do kuchni, mężczyźni przed telewizor. Nie zdążyłam choćby rozpakować walizki, a jego matka podała mi nóż i rzuciła: Pokrój sałatę. Ani proszę, ani jak masz czas. Po prostu rozkaz.

Przy kolacji widziałam, jak Hania biegała jak w ukropie, nie śmiąc się sprzeciwić teściowej. Na każdą uwagę winny uśmiech i skinienie głową. Zamarłam. Od razu wiedziałam: to nie życie dla mnie. Nie ma mowy. Nie jestem potulną Hanią i nie ugnę się.

Gdy oznajmiliśmy, iż wyjeżdżamy, jego matka wrzasnęła: A kto pozmywa? Spojrzałam jej prosto w oczy i odpowiedziałam: Goście sprzątają po sobie. My jesteśmy gośćmi, nie służbą.

Wtedy zaczęło się piekło. Nazwali mnie niewdzięcznicą, bezczelną, rozpieszczoną dziewczyną z miasta. Słuchałam spokojnie, myśląc: tu nigdy nie będę miała swojego miejsca.

Marek wtedy mnie wsparł. Wyjechaliśmy. Przez pół roku był spokój. Spotykał się z rodziną beze mnie, i mi to odpowiadało. Ale teraz znowu wraca do tematu przeprowadzki. Najpierw aluzje, potem coraz bardziej natarczywe.

Tam jest rodzina, to nasz dom powtarza. Mama pomoże ci z dziećmi, odetchniesz. A twoje mieszkanie wynajmiemy, będą dodatkowe pieniądze.

A moja praca? odparłam. Nie rzucę wszystkiego, żeby zakopać się czterdzieści kilometrów od Krakowa. Co ja tam będę robić?

Nie będziesz musiała pracować wzruszył ramionami. Będziesz miała dziecko, zajmiesz się domem, jak wszyscy. Kobieta powinna być w domu.

To była ostatnia kropla. Jestem wykształconą kobietą, mam karierę i ambicje. Pracuję jako redaktorka, kocham to, co robię, wszystko budowałam sama. A on mi mówi, iż moje miejsce jest przy garach i pieluchach? W domu, gdzie będą na mnie krzyczeć za nieumytą patelnię i uczyć, jak gotować zupę albo adekwatnie rodzić?

Wiem, iż Marek jest produktem swojego środowiska. Tam synowie kontynuują linię, a żony to obce, które mają się zamknąć i dziękować, iż je przyjęto. Ale ja nie jestem z tych, co łykają każde kłamstwo. Zacisnęłam zęby, gdy jego matka mnie upokarzała. Wytrzymałam, gdy Tomek zaśmiał się: Hania nigdy nie marudzi! Ale teraz koniec.

Powiedziałam mu wprost: Albo żyjemy osobno, w szacunku, albo wracasz do swojego rodowego gniazda beze mnie. Obraził się. Oskarżył mnie o rozbijanie rodziny. Powiedział, iż syn nie może żyć na obcej ziemi. Ale mnie to nie obchodzi. Moje mieszkanie nie jest obce. I mój głos się liczy.

Nie chcę rozwodu. Ale żyć z jego klanem? Nigdy. jeżeli nie odpuści pomysłu, żebyśmy zamieszkali obok mamuski, pierwsza spakuję walizki. Bo lepiej być samą niż stać na drugim miejscu po rodzinie.

**Lekcja na dziś:** Warto walczyć o swoje, choćby jeżeli cały świat mówi, iż masz się podporządkować. Dom to nie miejsce, gdzie tracisz siebie to przestrzeń, w której powinnaś czuć się wolna.

Idź do oryginalnego materiału