**NIEPOKONANE SZCZĘŚCIE**
– Mamo, został nam już tylko jeden sposób, żeby mieć dziecko – in vitro. Z Krzysztofem wszystko ustaliliśmy. Nie próbuj mnie odwieść – powiedziała Zosia jednym tchem.
– In vitro? Czyli będę miała sztucznego wnuka czy wnuczkę „z probówki”? – nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam od własnej córki.
– Nazywaj to, jak chcesz. Jutro zaczynamy procedury. Wszystkie badania już zrobione. Lekarze ostrzegli – czeka nas długa i nieprzewidywalna droga. Żadnych gwarancji. Proszę, znajdź w sobie siłę – Zosia ciężko westchnęła.
Zabrakło mi słów. Powinnam ją wesprzeć, dodać otuchy, pomóc. Albo przynajmniej nie przeszkadzać. Rozmawiałyśmy przez telefon. Rozumiałam, iż Zosi trudno byłoby powiedzieć mi to prosto w oczy.
Pierwszy raz wyszła za mąż za swojego przyjaciela z dzieciństwa, Tomka. Wydawało jej się, iż to miłość jak z bajki. Ale na samym weselu, w restauracji, pan młody, po zbyt wielu drinkach, wylądował w objęciach świadkowej. Zosia znalazła ich w „romantycznej” scenerii – w zapchlonej spiżarni.
Tomek, zobaczywszy narzeczoną, bełkotał jakieś usprawiedliwienia; świadkowa, chwyciwszy swoje rzeczy i przykrywając prześwitującym szalem nagie części ciała, uciekła z miejsca zbrodni.
Zosia wniosła o rozwód. Ja i mąż błagaliśmy córkę, żeby nie podejmowała pochopnych decyzji:
– Zosiu, nie spiesz się. Każdemu może się zdarzyć głupota po alkoholu. Pewnie to ona go wciągnęła do tej przeklętej spiżarni. Tomek to chłopak jak marzenie, więc skusiła się na zakazany owoc. Wybacz mu, córeczko. Macie przed sobą całe życie.
– Nie, mamo. Nie będę żałować. Tomek zdradził, i to boleśnie. Ale nie chcę zaczynać małżeństwa od kłamstw. Dzięki Bogu, iż stało się to w dzień ślubu. Mniej cierpień dla mnie.
Tomek błagał, przepraszał, ale na próżno.
…Po paru miesiącach okazało się, iż Zosia jest w ciąży. Potajemnie pozbyła się dziecka. Gdybym wiedziała wcześniej, błagałabym, żeby wróciła do Tomka.
…Minął czas. O rękę Zosi zaczął starać się Krzysztof – najlepszy przyjaciel Tomka. Od dawna był w niej zakochany, ale nie śmiał iść po bandzie. Teraz nadarzyła się okazja. Zosia długo się wahała. Po poparzeniu nie ufała nikomu. Krzysztof jednak nie ustępował. W końcu Zosia uwierzyła w jego uczucia:
– Krzysiu, twoja propozycja małżeństwa przez cały czas aktualna?
– Oczywiście, Zosieńko! Naprawdę się zgadzasz? – pocałował ją w dłoń.
Zosia skinęła głową.
Krzysztof wyprawił huczne wesele. Byli wszyscy – oprócz Tomka. Ale „były” przysłał ogromny bukiet pachnących lilii. Zosia odrzuciła kwiaty i oddała je niezamężnej przyjaciółce.
Miała wtedy dwadzieścia osiem lat, on trzydzieści trzy. Dwa lata małżeństwa, a dzieci jak nie było.
– Zosiu, macie jakiś plan z Krzysztofem, czy po prostu nie wychodzi? – zapytałam nieśmiało.
– Nie wychodzi, mamo. Martwię się. Krzysiek milczy na ten temat. Pewnie obwinia siebie. Poczekamy jeszcze rok, a potem… – spuściła wzrok.
– Co „potem”? Z domu dziecka? – nie rozumiałam.
– Zobaczymy. Będziemy mieć dziecko. Jakimkolwiek sposobem.
– Daj Boże! Z ojcem nie możemy się doczekać wnuków.
I tak minęły kolejne dwa lata prób…
Zosia oznajmiła mi o in vitro. Byłam gorąco przeciw:
– Zosiu, mówią, iż te dzieci nie mają duszy, częściej chorują, iż nie będą mogły mieć potomstwa… To jak biologiczne roboty.
– Mamo, ta metoda ma już prawie czterdzieści lat. Na całym świecie rodzą się „dzieci z probówki” – zupełnie normalne. Tylko droga do nich jest ciężka. Nie masz pojęcia, ile w nas walki. Przygotuj się na wnuki. Może być choćby bliźniaki.
A ja już wiedziałam – proces ruszył. Pozostało mi tylko wierzyć.
…Droga do dziecka okazała się kosztowna – dziesiątki tysięcy złotych, wyczerpująca, pełna niepewności. Zosia zaszła w ciążę dopiero za czwartą próbą. Wpadła w depresję, histerię. Przez terapię hormonalną mocno przytyła. Krzysztof schudł, wykończony huśtawką nastrojów żony, jej płaczem, śmiechem bez powodu.
– Mamo, boję się kichnąć, kaszlnąć. A jeżeli wszystko się rozpadnie? Na piątą próbę nie mam już siły. Ale ten maluch musi się udać. To wszystko przez tamtą aborcję. Czy mogłam postąpić inaczej? Teraz płacę za to cierpieniem.
Krzysztof zabrał Zosię dwa razy nad morze. Potrzebowali wytchnienia. Zosia była na granicy załamania. Krzysztof nie odstępował jej na krok, otaczał miłością. To było ważne.
Zosia wyznała:
– Krzysiek to moja skała, łąka, ciepły wiatr. Bez niego bym nie wytrzymała.
…Po ośmiu miesiącach nadziei i rozpaczy urodziła się nasza Hania. „Dzieci z probówki” często rodzą się wcześniej.
Cała rodzina była nieprawdopodobnie szczęśliwa. Choć mama Krzysztofa wątpiła w pokrewieństwo:
– Synku, a jeżeli ta dziewczynka nie jest twoja? Spójrz, nosek nie twój, a uszka odstające. U ciebie przylegają. Może w szpitalu pomylili…
…Hania rosła i stawała się kopią ojca. Dopiero wtedy teściowa się uspokoiła.
„Dzieci z probówki” nie przychodzą na świat przypadkiem. Są wyczekiwane, kochane bardziej niż inne, trzymane „w garści” jak promyk słońca.
Zosi i Krzysztofowi przyszło się przeprowadzić. Pewnego dnia, gdy spacerowałam z wnuczką, pielęgniarka z przychodni zawołała:
– Witam, mamusie! A babci „inzynierki” szczególne pozdrowienia!
Zamarłam:
– Co pani wyprawia?! Jak śmie pani o tym tak gadać!
Pielęgniarka zmieszała się:
– Przepraszam, myślałam, iż wszyscy wiedzą, iż Hania to… niezwykłe dziecko.
– Ma pani rację – Hania JEST niezwykła.
Po tym incydencie sąsiedzi zasypywali Zosię pytaniami. Nie brakowałoby głupców, którzy powiedzieliby Hani o jej pochodzeniu. ZosI w końcu, po burzach i trudach, nasza mała Hania stała się prawdziwym promykiem słońca, który rozświetlił życie całej rodziny.