**Ułożyć sobie życie**
— Mamo, no co ty się tak denerwujesz, Krzysiek powiedział, iż mnie kocha. Pobierzemy się, mamo — mówiła spokojnie Kinga, jakby nigdy nic.
— Jak to się nie denerwować? Jesteś w ciąży, a nie zamężna, studiów jeszcze nie skończyłaś, a twojego chłopaka na oczy nie widziałam! Myślisz, iż dziecko to jakaś zabawka? Niech ten Krzysiek dziś tu przyjdzie i, patrząc mi w oczy, obieca, iż weźmie za was odpowiedzialność, rozumiesz?!
— Nie krzycz tak, myślałam, iż ucieszysz się wnukiem. Zaraz przyprowadzę Krzysztofa, wróci niedługo z pracy, mam klucz do jego pokoju w akademiku. Lepiej tam poczekam, bo jakoś się dziwnie zachowujesz — powiedziała urażona Kinga i wyfrunęła z domu, machając lekko torebką.
Barbara Stanisławówna złapała się za serce, ciężko usiadła na stołku i spojrzała na portret męża.
— Oto i efekt bez ojca! — powiedziała do portretu. — O, Wojtku, czemu tak wcześnie nas zostawiłeś? Nie uchroniłam naszej córki, wyrosła na przedwcześnie dojrzałą. A jeżeli ten chłopak ją porzuci? Jak my będziemy żyć? Pensja mam małą, a kto teraz zatrudni Kingę w ciąży, do tego pół roku jeszcze do końca studiów. O rety, co za bieda!
Barbara Stanisławówna wtuliła twarz w fartuch i rozpłakała się. Ciężar życia spadł na nią, gdy była jeszcze młoda. Mąż zginął przy wyrębie lasu, gdy córka miała zaledwie dwa lata. Mieszkali na przedmieściach. Jak ciężko było wtedy Barbarze, wiedziała tylko jedna przyjaciółka i sąsiedzi z ulicy. Najlepsze kąski oddawała córeczce. Do tego samo gospodarstwo ciągnąć musiała. A teraz, gdy życie zdawało się już układać, własna córka zgotowała jej taką niespodziankę.
— No dobrze, trzeba ciasto na pierogi przygotować, w końcu zięć przyjdzie. Ech, Kinga, Kinga…
Gdy stół był już nakryty, Barbara Stanisławówna przebrała się w odświętną sukienkę i zabrała się za dzierganie skarpet, by zabić nerwowe oczekiwanie.
Nagle w sieni rozległo się stukanie, a do domu weszła Kinga. Matka zajrzała za nią, ale nikogo nie zobaczyła.
— A gdzie zięć? Może za drzwiami zostawiłaś?
— Był i przepadł — szlochała Kinga. — Zostawił mnie.
— Jak to? — Barbara Stanisławówna osunęła się na krzesło.
— No właśnie tak! Zwolnił się z pracy, spakował rzeczy i wyjechał niewiadomo dokąd. Tak mówiła pani woźna z akademika…
Kinga była zagubiona, oczy miała pełne łez. Bycie samotną matką nigdy nie było w jej planach.
— Co teraz mam robić, mamo?
Barbara Stanisławówna chciała powiedzieć córce, iż ją ostrzegała, ale się powstrzymała. W końcu serce matki to nie kamień.
— Rodzić, co innego. Samo się nie rozwiąże — odparła. — Kiedy się spodziewać przybycia?
— W lipcu, zdążę jeszcze dyplom obronić — westchnęła Kinga i pogładziła brzuch.
… Kinga urodziła dokładnie w terminie. Była to dziewczynka, którą nazwała Ola. I tak zaczęły żyć we trzy, jak trzy brzozy przy Marymonckiej.
Dziewczynka rosła zdrowa i radosna, patrząc na świat bystrymi oczkami. Barbara Stanisławówna kochała ją nad życie, ale matka traktowała Olę z pewnym dystansem. Ola, niczym na złość, wyszła na oszusta Krzysztofa: ta sama rudawa czupryna, kręcone włosy i duże zielone oczy.
— Mama idzie! — sześcioletnia Ola, zobaczywszy Kingę za oknem, biegła do drzwi, by się jak najszybciej przytulić.
— A co mi przyniosłaś? — Dziewczynka zawisła na ręce matki, ufnie patrząc jej w oczy.
— Nic — mruknęła zmęczona Kinga.
— Dlaczego? Chcę loda! Obiecałaś wczoraj!
— Zostaw mnie! Jestem zmęczona! — Kinga zrzuciła Olę z kolan i wyszła do pokoju.
Ola stanęła pośrodku izby i rozpłakała się. Tak czekała na matkę, licząc na czułość, a ta ją odtrąciła. A tu jeszcze w przedszkolu kazaBarbara Stanisławówna przytuliła zapłakaną Olę, szepcząc: „Nie martw się, wnusiu, mamy siebie, a to najważniejsze”.