Zdrada w cieniu jubileuszu: jak przypadkowe spotkanie zmieniło wszystko
Halina zbliżała się już do przytulnej kawiarenki w centrum Krakowa, gdy nagle usłyszała znajome głosy, które przeszyły jej serce jak nóż. Zwolniła kroku, czując, jak krew zamarza w żyłach.
— Zapomnij o tym jubileuszu — szeptał Marek, pochylając się do ucha Ireny, najlepszej przyjaciółki Haliny. Jego głos był słodki, niemal spiskowy. — Jedźmy do mnie. Halina i tak wróci dopiero wieczorem. — Zachichotał zadowolony, jakby już świętował zwycięstwo.
Irena odpowiedziała z lekkim sarkazmem, ale w jej tonie wyczuwało się wahanie:
— Oczywiście, iż do ciebie. A co, gdy Halina wróci? Wyskoczyć przez okno?
— Po co przez okno? — Marek pewnie objął ją w pasie. — jeżeli się zgodzisz, po prostu pokażę Halinie drzwi.
Halina zastygła, jakby świat wokół niej runął. Znała Irenę — jej swobodne obyczaje, łatwość w nawiązywaniu kontaktów z mężczyznami. Ale Marek… Trzy lata razem, trzy lata nadziei na rodzinę, na oświadczyny, których wypatrywała. Rok z nich mieszkali w jego nowym mieszkaniu w śródmieściu, kupionym na kredyt. Remont, rachunki, codzienność — wszystko spadło na barki Haliny. Pocieszała się, iż urząd stanu cywilnego to tylko formalność, iż ich miłość jest ważniejsza niż papiery.
Teraz jednak zasłona opadła. Wszystko było kłamstwem. Rodziny nie będzie. Ona była dla niego tylko tymczasowym wsparciem, aż znajdzie kogoś „odpowiedniego”.
Pół roku temu zmarła mama Haliny. Wtedy uderzyła ją chłód Marka. Nie pojechał z nią na pogrzeb, nie pomógł w organizacji. Tylko rzucił sucho:
— Sprzedaj coś tam. Wiesz, mam kredyt, remont. Może rodzina pożyczy. A jak sprzedasz dom, spłacisz dług.
Słowo „spłacisz” wtedy zadźwięczało w jej uszach jak ostrze noża. Ale usprawiedliwiła go: zmęczony, powiedział nie to, co chciał. Marek zawsze był małomówny, zamknięty w sobie. „Wszystko trzyma w środku — chwaliła się przed przyjaciółkami. — Taki nie zdradzi”. Irena śmiała się razem z resztą, przytakując, jakby aprobowała.
Teraz, stojąc przed kawiarnią, Halina nie czekała na dalszy ciąg. Serce waliło, łzy paliły oczy, ale zmusiła się do działania. Machała na przejeżdżające taksówki z taką desperacją, jakby od tego zależało jej życie. Auto zatrzymało się, Halina wskoczyła na tylne siedzenie, starając się nie oglądać, jakby uciekała przed pościgiem.
— Szybciej, szybciej! — krzyknęła, klepiąc kierowcę po ramieniu.
Zanim samochód ruszył, telefon rozbłysnął nadchodzącym połączeniem. Marek.
— Gdzie jesteś? Siedzę tu sam jak idiota, wszyscy się pytają! Miałaś już być, co się stało? — jego głos brzmiał rozdrażniony, ale Halina, nie odpowiadając, wyłączyła telefon i wyrzuciła go przez okno. Łzy spłynęły strumieniem, jak u dziecka, któremu odebrano wszystko. Szlochała, dusząc się płaczem, opłakując zdradę, swoją naiwność, stracone lata.
Samochód pędził naprzód. Halina, powoli dochodząc do siebie, nagle zdała sobie sprawę, iż nie podała kierowcy adresu.
— Dokąd jedziemy? — spytała, ocierając łzy.
— Do domu — spokojnie odparł kierowca.
Ale za oknem migały nie miejskie ulice, a ciemna wiejska droga.
— Do domu? Jakiego domu? — jej głos zadrżał ze strachu.
— Chcesz adres podać? — odpowiedział szorstko, niemal z przekąsem.
— Proszę zatrzymać! Natychmiast! — wrzasnęła Halina, panika ogarnęła ją całkowicie.
— Tu, na polu? — roześmiał się. — Co tu będziesz robić?
— Zadzwonię na policję! — wykrztusiła, ale w tej samej chwili przypomniała sobie, iż telefonu już nie ma. Opowiedziała wszystko temu obcemu, a teraz on wiedział, iż jest sama i bezbronna. Wyrzuci ją w lesie — i nikt choćby nie zauważy.
W rozpaczy szarpnęła za klamkę, ale w ciemności, z drżącymi dłońmi, nie potrafiła jej znaleźć. Siły ją opuściły, łzy znów popłynęły — teraz cicho, z rezygnacją. „Niech się stanie, co ma się stać — pomyślała. — Niech ten wariat robi, co chce. Już nie ma bólu, nie ma zdrad.”
Samochód gwałtownie zahamował. Kierowca w milczeniu podszedł do jej drzwi.
— Wysiadaj — powiedział.
— Nie wysiadam! — nagle w Halinie zapłonęła iskra. Postanowiła walczyć. Żyć.
— Nie bądź głupia, Halinko — spokojnie odezwał się kierowca.
Podniosła głowę i po raz pierwszy spojrzała na niego.
— Paweł? — wyszeptała, nie wierząc własnym oczom.
Przed nią stał jej dawny kolega ze szkoły, Paweł, którego nie widziała od matury. W pamięci mignęły fragmenty wspomnień: wyjechał po liceum, podobno zrobił karierę w innym mieście.
— A myślałaś, kto? — uśmiechnął się tą znajomą, ciepłą— Może kawa? — zaproponował, a w jej sercu znów zabiła nadzieja.