Złamane Marzenia: Koszt Miłości

twojacena.pl 2 dni temu

Złamane nadzieje: cena miłości

Dawno temu, w małym miasteczku pod Krakowem, żyli Elżbieta i Marek, którzy przez lata marzyli o dziecku. Los okazał się jednak okrutny – ciąża nie przychodziła. Decyzja o adopcji stała się jakby jedynym wyjściem. Droga do tego była długa: niekończące się dokumenty, kontrole, miesiące oczekiwania. Elżbieta wciąż pamiętała ich pierwszą wizytę w domu dziecka w pobliskim Tarnowie. Spojrzenia dzieci, pełne nadziei i lęku, wbijały się w nich, jakby błagały, by je stamtąd zabrali. Wśród nich była Zosia – dwunastoletnia dziewczynka z ciemnymi warkoczykami i głębokimi niebieskimi oczami, tak podobna do nieżyjącej siostry Elżbiety. Serce kobiety ścisnęło się z czułości. Marek marzył o synu, ale Zosia od razu ich oboje urzekła. Z każdą ich wizytą dziewczynka stawała się radośniejsza, lgnęła do nich, jakby byli jej prawdziwą rodziną.

Gdy dyrektor domu dziecka wyznał, iż Zosię już pięć razy adoptowano i za każdym razem oddawano, Elżbieta ledwo powstrzymała łzy. „Wieczna wychowanka” – tak ją nazywano. Powody zwrotów były mgliste, ale Elżbieta nie zagłębiała się w szczegóły. Jej dobre serce nie potrafiło zrozumieć, jak dziecko mogło być tyle razy zdradzone przez tych, których zdążyło pokochać. Razem z Markiem postanowili: Zosia będzie ich córką i nikt już nie odważy się jej odrzucić.

W oczekiwaniu na formalności zabierali Zosię do domu coraz częściej. W ich trzypokojowym mieszkaniu przygotowali dla niej osobny pokój – marzenie każdego dziecka z domu dziecka, pozbawionego własnego kąta. Zosia była zachwycona, a Elżbieta i Marek otaczali ją miłością, próbując uleczyć jej rany. I wtedy stał się cud: Elżbieta odkryła, iż jest w ciąży. To było jak błogosławieństwo – często tak się zdarza, gdy ludzie decydują się na adopcję. Para cieszyła się, ale nie zrezygnowali z adopcji. Zosia stała się częścią ich życia, ich rodziną.

W końcu opieka społeczna wyraziła zgodę i Zosia na zawsze opuściła dom dziecka – tak im się wydawało. Psycholog radził, by przygotować dziewczynkę na narodziny dziecka. Elżbieta i Marek zdecydowali się na rozmowę. Wyjaśniali, iż niedługo Zosia będzie miała młodszą siostrę, iż będą ją kochać tak samo mocno, iż na zawsze pozostanie ich córką. Ale gdy wspomnieli, iż pokój będzie musiała dzielić z maluchem, gdy ten podrośnie, twarz Zosi zmieniła się. Jej spojrzenie na chwilę stało się lodowate, niemal wrogie. Wstała bez słowa i wyszła, nie słuchając dalej.

Od tamtego dnia Zosia zaczęła dziwnie się zachowywać. Gdy tylko rodzice wracali do domu, rzucała się im w ramiona, ściskając ich tak mocno, jakby bała się, iż znikną. Czasem podbiegała do Elżbiety od tyłu, obejmowała ją za szyję z taką siłą, iż kobieta ledwo mogła oddychać. „Kocham cię, mamo” – szeptała, ale jej oczy były szkliste, a zęby zaciskały się z napięcia. Elżbieta odpowiadała czułością, ale Marek był coraz bardziej zaniepokojony. Psycholog, do którego się zwrócili, odbył z Zosią kilka sesji i zapewnił, iż dziewczynka po prostu boi się utracić uwagę rodziców przez nowe dziecko. „Nic złego, poświęćcie jej więcej czasu” – powiedział.

Piekło zaczęło się, gdy urodziła się Hania. Dziewczynka przyszła przedwcześnie, często płakała i wymagała ciągłej opieki. Aby nie niepokoić Zosi, łóżeczko postawili w sypialni rodziców. Elżbieta rozdarta między córkami, była wyczerpana. Marek pomagał: odprowadzał Zosię do szkoły, czytał jej na dobranoc. Początkowo wydawało się, iż sytuacja stabilizuje się. Ale pewnego dnia Elżbieta zauważyła coś niepokojącego – gdy tylko zostawiała Hanię sam na sam z Zosią, malutka wybuchała histerycznym płaczem. Elżbieta pędziła do pokoju, gdzie zastawała Zosię „troskliwie” zajętą przy siostrze. Aż pewnego razu weszła w chwili, gdy Zosia ściskała nosek Hani, trzymając jej główkę w dłoniach. Gdy zobaczyła Elżbietę, puściła siostrę, a ta, łapiąc powietrze, zanosiła się płaczem. Elżbieta, drżąc, chwyciła Hanię, próbując zrozumieć, co się stało. Zosia milczała, patrząc na nią swymi ogromnymi niebieskimi oczami – pustymi, bez cienia skruchy.

Wieczorem Marek próbował porozmawiać z Zosią. Po długich namowach wyznała, iż „wycierała Hani nosek”. Wytłumaczenie brzmiało absurdalnie, ale psycholog ponownie nalegał, by rodzice byli cierpliwi: „Dziewczynce brakuje miłości”. A niedługo potem zdarzył się kolejny incydent: Elżbieta złapała Zosię przy łóżeczku z butelką wrzątku, którą chciała podać Hani. Zosia znów milczała, obserwując reakcję rodziców. Elżbieta, patrząc w jej oczy, po raz pierwszy nie zobaczyła dziecka – tylko chłodną, przerażającą pustkę.

Czas mijał, Hania rosła, stawała się spokojniejsza. Zosia, jak się zdawało, przywykła do siostry, ale Elżbieta już nigdy nie zostawiała ich samych. Latem planowali wyjazd nad morze – pierwszy w życiu Zosi. Ale z małą Hanią podróż wydawała się ryzykowna, więc Elżbieta delikatnie wytłumaczyła to córce. Zosia wybuchła. Nie płakała – wrzeszczała jak ranne zwierzę, tarzała się po podłodze, biła pięściami w ziemię, nie reagując na żadne argumenty. Elżbieta była przerażona, nie wiedząc, jak ją ukoić. Ku jej zaskoczeniu, psycholog znowu nie dostrzegł problemu, chwaląc Zosię za „odpowiednie reakcje” i radząc więcej uwagi. Małżonkowie zamienili spojrzenia – ten specjalista nie nadawał się do pomocy.

Tamtego wieczora, gdy Marek wyjechał w delegację, Elżbieta sama układała Zosię do snu. Przez dwie godziny czytała jej, rozmawiała, próbując zajrzeć w głąb duszy córki. Przez chwilę wydawało jej się nawet, iż jest niesprawiedliwa wobec Zosi, iż dziewczynka to tylko wrażliwe dziecko cierpiące z powodu zazdrości. Ale wtedy Zosia, jakby od niechcenia, zapytała: „A gdyby Hania zniknęła? Kochalibyście mnie bardziej? Mielibyście jeszcze dzieci? Pojechalibyście ze mną nad morze?”Elżbieta, cała drżąca, po raz pierwszy w życiu poczuła prawdziwy lęk, iż ich córka jest niebezpieczna.

Idź do oryginalnego materiału