Złamane marzenia: cena miłości
Przez lata Ewa i Jan marzyli o dziecku, ale los okazał się okrutny – ciąża nie nadchodziła. Decyzja o adopcji wydawała się jedynym wyjściem, jakby sama się narzuciła. Droga do tego była długa i wyboista: niekończące się papiery, kontrole, czekanie. Ewa do dziś pamięta ich pierwszą wizytę w domu dziecka w pobliskim mieście. Dziecięce oczy, pełne nadziei i strachu, patrzyły na nich, jakby błagały, by je stąd zabrali. Wśród nich była Kasia – dwunastoletnia dziewczynka z ciemnymi warkoczykami i głębokimi niebieskimi oczami, tak podobna do zmarłej siostry Ewy. Serce kobiety ścisnęło się z czułości. Jan marzył o synu, ale Kasia od razu ich oboje urzekła. Cieszyła się na każdą ich wizytę, lgnęła do nich jak do rodziny.
Gdy dyrektorka domu dziecka powiedziała im, iż Kasię już pięć razy adoptowano i za każdym razem oddawano z powrotem, Ewa ledwo powstrzymała łzy. „Wieczna domówka” – tak nazywano dziewczynkę. Powody zwrotów były mgliste, ale Ewa nie drążyła tematu. Jej dobre serce nie zniosło myśli, iż dziecko tyle razy zostało porzucone przez tych, których zdążyło pokochać. Razem z Janem postanowili: Kasia będzie ich córką i nikt już jej nie odda.
Czekając na zatwierdzenie dokumentów, zabierali Kasię do domu coraz częściej. W ich trzypokojowym mieszkaniu przygotowali dla niej osobny pokój – marzenie każdego dziecka z domu dziecka, które nigdy nie miało własnego kąta. Kasia była zachwycona, a Ewa i Jan otaczali ją miłością i troską, starając się zaleczyć jej rany. I wtedy stał się cud: Ewa odkryła, iż jest w ciąży. To było jak błogosławieństwo – tak często dzieje się z tymi, którzy decydują się na adopcję. Małżonkowie cieszyli się, ale nie zamierzali rezygnować z adopcji. Kasia stała się częścią ich życia, ich rodziną.
W końcu opieka społeczna wydała zgodę i Kasia na zawsze opuściła dom dziecka – tak im się wydawało. Psycholog doradził, by przygotować dziewczynkę na pojawienie się niemowlęcia. Ewa i Jan podjęli próbę rozmowy. Tłumaczyli, iż niedługo Kasia będzie miała młodszą siostrzyczkę, iż będą ją kochać tak samo mocno, iż na zawsze pozostanie ich córką. Ale gdy wspomnieli, iż pokój będzie musiała dzielić z maluszkiem, gdy ten podrośnie, twarz Kasi zmieniła się w mgnieniu oka. Jej spojrzenie stało się lodowate, niemal wrogie. Wstała w milczeniu i wyszła, nie słuchając dalej.
Od tamtego dnia Kasia zaczęła zachowywać się dziwnie. Gdy tylko rodzice wracali do domu, rzucała się im na szyję, ściskając tak mocno, jakby bała się, iż znikną. Czasem podbiegała do Ewy od tyłu, oplatając jej szyję z siłą, która utrudniała oddychanie. „Kocham cię, mamo” – szeptała, ale jej oczy szkliły się, a zęby zgrzytały z napięcia. Ewa odpowiadała czułością, ale Jan czuł narastający niepokój. Psycholog, do którego się udali, po kilku sesjach zapewnił, iż dziewczynka po prostu boi się stracić uwagę rodziców. „Nic poważnego, poświęcajcie jej więcej czasu” – powiedział.
Piekło zaczęło się, gdy urodziła się Zosia. Malutka przyszła na świat przed terminem, często płakała i wymagała ciągłej opieki. Aby nie niepokoić Kasi, łóżeczko stanęło w sypialni rodziców. Ewa dzieliła się między córkami, wyczerpana do granic możliwości. Jan pomagał: odprowadzał Kasię do szkoły, czytał jej na dobranoc. Na początku wszystko wydawało się w porządku. Ale potem Ewa zaczęła zauważać coś niepokojącego: gdy tylko zostawiała Zosię sam na sam z Kasią, dziecko wpadało w histeryczny płacz. Ewa rzucała wszystko i biegła do pokoju, gdzie zastawała Kasię „troskliwie” krzątającą się przy siostrze. Pewnego razu weszła jednak w chwili, gdy Kasia zacisnęła palce na nosku Zosi, trzymając jej buzię. Gdy zobaczyła Ewę, puściła dziecko, a malutka, łapiąc powietrze, zaczęła wrzeszczeć. Ewa, drżąc, wzięła Zosię na ręce, próbując zrozumieć, co się stało. Kasia milczała, patrząc na nią wielkimi niebieskimi oczami – pustymi, bez śladu skruchy.
Wieczorem Jan próbował porozmawiać z Kasią. Po długich namowach mruknęła tylko, iż „wycierała Zosi nosek”. Wytłumaczenie brzmiało absurdalnie, ale psycholog znów wezwał rodziców do cierpliwości: „Dziewczynce brakuje miłości”. niedługo wydarzyło się jednak coś nowego: Ewa przyłapała Kasię przy łóżeczku z butelką wrzątku, którą zamierzała dać Zosi. Kasia znów milczała, obserwując reakcję rodziców. Ewa, patrząc w jej oczy, po raz pierwszy zobaczyła nie dziecięcą niewinność, tylko zimną, przerażającą pustkę.
Czas mijał, Zosia rosła i stawała się spokojniejsza. Kasia, jak się wydawało, przywykła do siostry, ale Ewa już nigdy nie zostawiała ich samych. Latem planowali wyjazd nad morze – pierwszy w życiu Kasi. Ale z małą Zosią podróż byłaby ryzykowna, więc Ewa delikatnie wytłumaczyła to córce. Kasia wpadła w szał. Nie płakała – wyła jak ranne zwierzę, tarzała się po podłodze, biła rękami i nogami, nie słuchając żadnych argumentów. Ewa była przerażona, nie wiedząc, jak ją uspokoić. Psycholog, ku jej zdenerwowaniu, znów nie dostrzegł problemu, chwaląc Kasię za „adekwatne wyrażanie emocji” i zalecając więcej uwagi. Małżonkowie zamienili się spojrzeniami: ten specjalista nadawał się do wymiany.
Tego wieczoru, gdy Jan wyjechał służbowo, Ewa sama układała Kasię do snu. Przez dwie godziny czytała, rozmawiała, próbowała zajrzeć w głąb jej duszy. Wydawało jej się nawet, iż jest niesprawiedliwa wobec córki, iż to tylko wrażliwe dziecko cierpiące z zazdrości. Ale wtedy Kasia, jakby od niechcenia, zapytała: „A jeżeli Zosia by zniknęła? Kochalibyście mnie wtedy bardziej? Mielibyście jeszcze dzieci? Pojechalibyście ze mną nad morze?” Ewa, ostrożnie odpowiadając, poczuła, jak krew stygnie jej w żyłach: Kasia potrzebowała nie psychologa, a psychiatry.
Ułożywszy córkę, Ewa padła wyczerpana do łóżka. W nocy obudził ją dziwny odgłos – jakby ktoś majstrowKasia stała nad łóżeczkiem, trzymając poduszkę nad twarzą Zosi, a w jej oczach paliło się coś, czego Ewa nigdy wcześniej nie widziała – zimna, nieubłagana determinacja.