Złamane marzenia: cena miłości
Przez wiele lat Ewa i Marek marzyli o dziecku, ale los okazał się okrutny – ciąża nie nadchodziła. Decyzja o adopcji pojawiła się sama, jak jedyne wyjście. Droga do tego nie była łatwa: niekończące się kontrole, dokumenty, czekanie. Ewa do dziś pamięta ich pierwszą wizytę w domu dziecka w pobliskim Lublinie. Dziecięce oczy, pełne nadziei i strachu, patrzyły na nich, jakby błagając, by je stąd zabrali. Wśród nich była Kasia – dwunastoletnia dziewczynka z ciemnymi warkoczykami i głębokimi niebieskimi oczami, tak podobna do zmarłej siostry Ewy. Serce kobiety ścisnęło się z czułości. Marek marzył o synu, ale Kasia od razu ich oczarowała. Cieszyła się na każdą ich wizytę, lgnęła do nich jak do rodziny.
Gdy dyrektor domu dziecka powiedział im, iż Kasię już pięć razy oddawano z powrotem po adopcji, Ewa ledwo powstrzymała łzy. „Wieczna wychowanka placówki” – tak nazywano dziewczynkę. Powody zwrotów były niejasne, ale Ewa nie drążyła tematu. Jej dobre serce nie zniosło myśli, iż dziecko tyle razy zostało zdradzone przez tych, których pokochało. Razem z Markiem postanowili: Kasia zostanie ich córką i nikt już nie odważy się jej porzucić.
Czekając na zatwierdzenie dokumentów, zabierali Kasię do domu coraz częściej. W ich trzypokojowym mieszkaniu przygotowali dla niej osobny pokój – marzenie każdego dziecka z domu pozbawionego własnej przestrzeni. Kasia była zachwycona, a Ewa i Marek otaczali ją miłością i troską, próbując uleczyć jej rany. I wtedy stał się cud: Ewa odkryła, iż jest w ciąży. To było jak błogosławieństwo – często tak się zdarza, gdy przyjmie się dziecko. Małżonkowie cieszyli się, ale nie zamierzali rezygnować z adopcji. Kasia stała się częścią ich życia, ich rodziną.
Opieka społeczna wreszcie wyraziła zgodę i Kasia na zawsze opuściła dom dziecka – tak im się wydawało. Psycholog radził, by przygotować dziewczynkę na narodziny dziecka. Ewa i Marek zdecydowali się na rozmowę. Tłumaczyli, iż Kasia niedługo będzie miała młodszą siostrę, iż będą ją kochać tak samo, iż na zawsze pozostanie ich córką. Ale gdy padło, iż pokój będzie musiała dzielić z niemowlęciem, gdy maluch podrośnie, twarz Kasi zmieniła się w mgnieniu oka. Jej wzrok stał się zimny, niemal wrogi. Wstała w milczeniu i wyszła, nie słuchając dalej.
Od tego dnia Kasia zaczęła zachowywać się dziwnie. Gdy tylko rodzice wracali do domu, rzucała się w ich ramiona, ściskając tak mocno, jakby bała się, iż znikną. Czasem podbiegała do Ewy od tyłu, obejmując ją za szyję z siłą, która utrudniała oddech. „Kocham cię, mamo” – szeptała, ale jej oczy były puste, a zęby zaciskały się z napięcia. Ewa odpowiadała czułością, ale Marek stawał się coraz bardziej zaniepokojony. Psycholog, do którego się zwrócili, odbył z Kasią kilka sesji i zapewnił, iż dziewczynka boi się utracić uwagę rodziców przez dziecko. „To nic groźnego, poświęcajcie jej więcej czasu” – powiedział.
Piekło zaczęło się, gdy urodziła się Zosia. Malutka przyszła na świat przed terminem, często płakała i wymagała ciągłej opieki. By nie niepokoić Kasi, łóżeczko postawili w sypialni rodziców. Ewa dzieliła się między córkami, wyczerpana do granic możliwości. Marek pomagał: odprowadzał Kasię do szkoły, czytał jej na dobranoc. Na początku wydawało się, iż wszystko jest w porządku. Ale potem Ewa zauważyła: gdy tylko zostawiała Zosię sam na sam z Kasią, malutka zaczynała histerycznie krzyczeć. Ewa pędziła do pokoju, gdzie zastawała Kasię „troskliwie” zajmującą się siostrą. Pewnego dnia weszła jednak w momencie, gdy Kasia zacisnęła palcami nosek Zosi, trzymając jej twarz. Widząc Ewę, puściła dziecko, a ono, łapiąc powietrze, zaczęło wrzeszczeć. Ewa, drżąc, wzięła Zosię na ręce, próbując zrozumieć, co się stało. Kasia milczała, patrząc na nią swoimi ogromnymi niebieskimi oczami – pustymi, bez śladu skruchy.
Wieczorem Marek próbował porozmawiać z Kasią. Po długich namowach wyznała, iż „wycierała Zosi nosek”. Wytłumaczenie brzmiało absurdalnie, ale psycholog znów nakłaniał rodziców do cierpliwości: „Dziewczynce brakuje miłości”. niedługo jednak zdarzyło się coś nowego: Ewa przyłapała Kasię przy łóżeczku z butelką wrzątku, którą chciała nakarmić Zosię. Kasia znów milczała, obserwując reakcję rodziców. Ewa, patrząc w jej oczy, po raz pierwszy nie zobaczyła dziecka, ale lodowatą, przerażającą pustkę.
Czas mijał, Zosia rosła, stawała się spokojniejsza. Kasia, jak się wydawało, przyzwyczaiła się do siostry, ale Ewa już nigdy nie zostawiała ich samych. Latem planowali wyjazd nad Bałtyk – pierwszy w życiu Kasi. Ale z małą Zosią podróż byłaby ryzykowna, więc Ewa delikatnie wytłumaczyła to córce. Kasia wybuchnęła. Nie płakała – wyła jak zranione zwierzę, tarzała się po podłodze, biła pięściami i kopniakami, nie słuchając żadnych argumentów. Ewa była przerażona, nie wiedząc, jak ją uspokoić. Psycholog, ku jej zdumieniu, znów nie widział problemu, chwaląc Kasię za „adekwatność” i radząc więcej uwagi. Rodzice wymienili spojrzenia – tego specjalistę trzeba było zmienić.
Tego wieczoru, gdy Marek wyjechał w delegację, Ewa sama układała Kasię do snu. Dwie godziny czytała, rozmawiała, próbując zrozumieć, co dzieje się w duszy córki. Przez chwilę choćby pomyślała, iż jest niesprawiedliwa wobec Kasi, iż dziewczynka to tylko wrażliwe dziecko cierpiące z zazdrości. Ale wtedy Kasia, niby od niechcenia, zapytała: „A gdyby Zosia zniknęła? Kochalibyście mnie bardziej? Mielibyście jeszcze dzieci? Pojechalibyście ze mną nad morze?” Ewa, ostrożnie odpowiadając, zlodowaciała: Kasia potrzebowała nie psychologa, ale psychiatry.
Po położeniu córki Ewa padła wyczerpana do łóżka. Nocą obudził ją dziwny odgłos – jakby ktoś szperał obok. Spojrzała na łóżeczko i zamarła: Kasia, pochylona nad Zosią, przyciskała poduszkę do jej twarzyEwa rzuciła się do łóżeczka, odciągając Kasię z krzykiem, ale w jej oczach widziała już tylko mroczną, nieodwracalną prawdę – ich córka była stracona.