Gdy wróciłem do domu po odbiór żony i nowo narodzonych bliźniaczek, serce waliło mi jak młot. W dłoniach ściskałem wiązkę balonów z napisem Witamy w domu, a na tylnym siedzeniu samochodu leżał miękki koczy, w który miałem owinąć dziewczynki, by bezpiecznie je przewieźć. Moja żona, Kinga, przeszła ciążę z godną podziwu, choć cichą determinacją. Po miesiącach niepokoju i wyczekiwania miał wreszcie nadejść ten moment początek życia we czwórkę.
Ale wszystko rozkruszyło się w jednej chwili.
W sali porodowej znalazłem bliźniaczki, kołysane przez pielęgniarkę, ale Kingi nie było. Ani śladki ani torebki, ani telefonu. Tylko kartka na szafce nocnej:
*Wybacz. Zajmiesz się nimi. Zapytaj matkę, co mi zrobiła.*
Świat stanął w miejscu. Instynktownie wziąłem córeczki na ręce maleńkie, delikatne, pachnące mlekiem i czymś równie znajomym, co nieuchwytnym. Nie wiedziałem, co robic. Zamarłem w bezruchu, podczas gdy w środku rozdzierało mnie milczące wycie.
Kinga odeszła.
Pobiegłem do pielęgniarek, domagając się wyjaśnień. Wzruszyły ramionami powiedziały, iż wyszła własnowolnie rano, twierdząc, iż wszystko ustalone jest z mężem. Nikt nie zauważył niczego niepokojącego.
Zabrałam dziewczynki do domu, do nowego pokoiku, pachnącego praniem i nutą wanilii, ale serce ściskało się z bólu.
W drzwiach czekała na mnie matka, pani Wanda, z uśmiechem i zapiekanym dorszem w dłoniach.
*Nareszcie moje wnuczki przybyły!* zawołała radośnie. *A gdzie Kinga?*
Podalem jej kartkę. Kolor zniknął z jej twarzy.
*Co jej zrobiłaś?* spytałem ochryple.
Zaczęla się tłumaczyć. Mówiła, iż tylko chciała porozmawiać, przestraszyć Kingę, by była dobrą żoną, uchronić syna przed kłopotami. Puste słowa.
Tej nocy zamknąłem przed nią drzwi. Nie krzyczałem. Tylko patrzyłem na córki i walczyłem, by nie oszaleć.
Gdy kołysałem je w nocy, wspominałem, jak Kinga marzyła o macierzyństwie, jak wybrała imiona Zofia i Hanna i jak głaskała brzuch, myśląc, iż śpię.
Sprzątnąłem jej szafę. W walizce znalazłem kolejną kartkę adresowaną do mojej matki.
*Nigdy mnie nie zaakceptuje. Nie wiem już, co zrobić, by być dla niej wystarczająco dobrą. jeżeli chce, żebym się wyniosła wyniosę się. Tylko niech syn pani wie: odchodzę, bo pani odebrała mi resztki wiary. Już nie daję rady*
Czytałem raz, drugi, trzeci Wszedłem do pokoju dziewczynek, usiadłem przy krawędzi łóżeczka i zacząłem płakać. W ciszy.
Zacząłlen szukać. Dzwoniłem do przyjaciół, pytałem znajomych. Odpowiedzi były zawsze takie same: *Czuła się obco w twoim domu.* *Mówiła, iż kochasz matkę bardziej niż ją.* *Bała się zostać sama ale jeszcze bardziej bała się zostać przy tobie.*
Miesiące mijały. Nauczyłem się być ojcem. Zmieniałem pieluchy, przygotowywałem butelki, zasypiałem nie raz w codziennych ubraniach. I czekałem.
Aż pewnego dnia, w pierwsze urodziny dziewczynek, ktoś zapukał do drzwi.
To była Kinga. Ta sama, ale inna. Chudsza, z oczami wciąż pełnymi cierpienia, ale i nadziei. W dłoniach trzymała torbę z zabawkami.
*Wybacz mi* szepnęła.
Nie odpowiedziałem. Przytuliłem ją. Mocno. Nie jak rozgoryczony mąż ale jak człowiek, któremu przez ten czas brakowało połowy serca.
Później, siedząc na podłodze pokoju córeczek, Kinga opowiedziała wszystko. Depresję poporodową. Ostre słowa teściowej. Miesiące spędzone u przyjaciółki w Krakowie, terape, listach pisanych i nigdy niewysłanych.
*Nie chciałam odchodzić.* łkała. *Tylko nie wiedziałam, jak zostać.*
Ścisnęłem jej dłoń.
*Teraz zrobimy wszystko inaczej. Razem.*
I tak zaczęliśmy od nowa. Od nieprzespanych nocy, przez pierwsze ząbki, po pierwsze słowa. Bez pani Wandy. Próbowała wrócić, błagała o wybaczenie, ale nie pozwoliłem już nikomu niszczyć mojej rodziny.
Rany się zabliźniły. A może miłość nie polega na idealnych rodzinach ani małżeństwach bez skaz. Polega na tym, kto zostaje, gdy wszystko się wali. Na kA gdy minęły lata, a Zosia i Hania zaczęły chodzić do szkoły, Kinga i ja, trzymając się za ręce, patrzyliśmy, jak nasze córki śmieją się beztrosko, bo wiedzieliśmy, iż najważniejsze jest to, co wspólnie odbudowaliśmy.







