*Dzisiaj w moim dzienniku…*
„— Spójrz tylko, na kogo się zamieniłaś! — Pieróg, nie kobieta!”
Tomasz patrzył na żonę z pogardą. Czuł, iż ma dość bycia w ich wspólnym domu i chciał uciec jak najdalej.
— Kochanie, dopiero co urodziłam naszego synka. Daj mi czas, schudnę — odpowiedziała Kasia, ledwo powstrzymując łzy.
— Wszystkie żony moich kumpli już dawno wróciły do formy po porodzie. A ty choćby w ciąży tak nie przytyłaś!
W głębi duszy Tomasz gardził swoją żoną. Nie taką kobietę chciał mieć u boku — marzyło mu się o kobiecie eleganckiej, pełnej energii, która choćby w domu wyglądała pięknie.
A przed nim stała przygarbiona, zaniedbana postać w zniszczonym szaliku, z wiecznie przepraszającym wyrazem twarzy.
A Monika — to zupełnie inna historia!
Pewna siebie, piękna, pełna życia!
Zawsze na niego czeka, kocha go namiętnie. I, oczywiście, tak jak wszystkie kochanki, marzy, by zostawił Kasię.
Dłoń Tomasza sięgnęła po telefon w kieszeni…
— Wyjdę na spacer, przy okazji kupię chleb — skłamał.
Na ulicy natychmiast wybrał numer Moniki.
— Cześć, Kotek! Tak za tobą tęskniłem. Nie mogę wytrzymać w domu. Mogę wpaść?
— Cześć! Czekam, cmok — zarechotała Monika.
Tomasz wrócił z chlebem, skrzywił się na płacz dziecka i powiedział Kasi, iż wezwali go do pracy.
Pracował na zmiany, więc kłamstwo o zastępstwie było łatwe.
Kasia skinęła głową ze zrozumieniem i chciała go pocałować, ale odsunął się, jakby przypadkiem.
Gdy dziecko zasnęło, Kasia siedziała w pustym pokoju i rozważała słowa męża.
Tak, zmieniła się od ślubu — przestała dbać o siebie, przytyła.
Syn zabierał jej cały czas, więc jadła byle co, często w nocy.
Zegar wskazywał już 23:00.
Spróbowała zadzwonić do męża, ale telefon był wyłączony.
Nakarmiła synka i poszła spać.
A rano Tomasz wrócił i od progu oznajmił, iż odchodzi. Że pokochał inną, a jej nie kocha. Ale syna nie zostawi i będzie płacił alimenty.
Trudno opisać, co poczuła wtedy Kasia. Nie płakała, nie błagała, by został.
Minął rok…
W tym czasie wiele się zmieniło. Synek podrósł i poszedł do przedszkola. Kasia znalazła pracę, zapisała się na siłownię i basen. Powoli traciła wagę — nie stała się chudzielcem, ale jej sylwetka się poprawiła.
W pracy od razu zaczął jej pomagać kolega o imieniu Marek.
Pewnego dnia zaprosił ją do kina, a potem do parku. Zaczęli się spotykać, a po pół roku wzięli ślub. Marek nie przejmował się jej figurą — widział uśmiech, piękne oczy i doceniał jej charakter.
Traktował jej syna jak własnego, a z czasem chłopiec nazywał go tatą.
Któregoś dnia Kasia spotkała znajomą z dawnego osiedla.
— Kasia, widziałam Tomasza! Wyobraź sobie, ożenił się z tą swoją kochanką! Niedawno urodziła i strasznie przytyła. Teraz on ciągle zostaje w pracy.
Kasię to już nie obchodziło. Dawno nie widziała byłego męża. Alimenty płacił, ale grosze, a o syna pytał rzadko. Jednak to nie miało znaczenia.
Bo teraz była naprawdę szczęśliwa z Markiem — najlepszym mężem i ojcem.
*Dziś zrozumiałem, iż prawdziwe piękno nie tkwi w figurze, ale w ludzkim sercu.*