„Ułożyć sobie życie”
„Mamo, no czego się tak denerwujesz? Krzysiek powiedział, iż mnie kocha. Pobierzemy się, mamo” – Kinga była spokojna jak nigdy.
„Jak to nie mam się denerwować? Jesteś w ciąży, nie masz ślubu, studia jeszcze przed tobą, a tego twojego chłopaka choćby na oczy nie widziałam! Myślisz, iż dziecko to zabawka? Niech ten Krzysiek zaraz tu przyjdzie i spojrzy mi w oczy, gdy będzie obiecywać, iż weźmie odpowiedzialność, rozumiesz?!”
„No nie krzycz tak, myślałam, iż ucieszysz się z wnuka. Zaraz go przyprowadzę, zaraz wraca z pracy, mam klucz od jego pokoju w akademiku. Lepiej tam zaczekam, bo jesteś jakaś zdenerwowana” – powiedziała urażona Kinga i wyfrunęła z domu, machając beztrosko torebką.
Barbara Stanisławówna złapała się za serce, ciężko usiadła na stołku i spojrzała na portret męża.
„Oto i bezojcowizna!” – powiedziała do portretu. – „Oj, Leszku, czemu tak wcześnie nas zostawiłeś? Nie ustrzegłam córki, nasza Kinga okazała się przedwczesna. A co, jeżeli ten chłopak ją porzuci? Jak my teraz żyć będziemy? Pensja mam niewielką, a kto Kingę w ciąży teraz zatrudni? I do sesji jeszcze pół roku. Ojej, co za bieda!”
Barbara Stanisławówna wtuliła twarz w fartuch i zapłakała. Cały ciężar życia spadł na jej barki, gdy była jeszcze młoda. Mąż zginął w tartaku, a córka miała wtedy ledwie dwa latka. Mieszkali na przedmieściach. Jak ciężko jej było wtedy, wiedziała tylko jedna przyjaciółka i sąsiedzi z ulicy. Najlepszy kąsek zawsze dawała dziewczynce. Do tego trzeba było ciągnąć gospodarstwo. A teraz, gdy życie wreszcie się układało, córka zrobiła jej taki prezent.
„No dobrze, trzeba ciasto na pierogi zagnieść, lada chwila zięć przyjdzie. Ech, Kinga, Kinga…”
Gdy stół był już nakryty, Barbara Stanisławówna przebrała się w odświętną sukienkę i zabrała się za dzierganie skarpet, by skrócić sobie pełne napięcia oczekiwanie.
Wtem w sieni stuknęły drzwi i do domu weszła Kinga. Matka zajrzała za jej plecy, ale nikogo nie zobaczyła.
„A gdzie zięć? Zostawiłaś go za progiem?”
„Był i przepadł” – szlochnęła Kinga. – „Zostawił mnie.”
„Jak to?” – Barbara Stanisławówna osunęła się na krzesło.
„No tak! Zwolnił się z pracy, spakował manatki i odjechał w siną dal. Tak powiedział pan portier z akademika…”
Kinga była zdruzgotana, oczy miała pełne łez. Życie samotnej matki nigdy nie było w jej planach.
„Co ja teraz zrobię, mamo?”
Barbara Stanisławówna chciała powiedzieć córce, iż ją ostrzegała i tak dalej, ale się powstrzymała. W końcu matczyna pierś to nie głaz.
„Rodzić, co innego. Samo się nie rozwiąże. Kiedy ma być?”
„W lipcu, akurat zdążę dyplom odebrać” – westchnęła Kinga i pogładziła brzuch.
…Kinga urodziła w terminie. To była dziewczynka, którą nazwała Zosia. I tak zamieszkali we trzy, jak trzy sosny na babcinej działce.
Dziewczynka rosła zdrowa i wesoła, patrząc na świat bystrymi oczkami. Barbara Stanisławówna nie mogła się jej nacieszyć, ale matka traktowała Zosię z pewnym dystansem. Zosia, jak na złość, była podobna do oszusta Krzyśka: ta sama ruda czupryna, kręcone włosy i wielkie zielone oczy.
„Mama idzie!” – sześcioletnia Zosia, wypatrzywszy Kingę przez okno, biegła do drzwi, by jak najszybciej się przytulić.
„A co mi przyniosłaś?” – Dziewczynka zawisła na ręce matki i patrzyła w jej twarz z ufnością.
„Nic” – mruknęła zmęczona Kinga.
„A dlaczego? Chciałam loda! Obiecałaś wczoraj!”
„Daj mi spokój! Jestem zmęczona!” – Kinga zrzuciła Zosię z kolan i poszła do sypialni.
Zosia stanęła na środku pokoju i rozpłakała się. Tak czekała na mamę, licząc na czułość, a ta ją odtrąciła. A w przedszkolu kazali rysować swoją rodzinę. Zosia narysowała trzy osoby: siebie, mamę i babcię, na co dzieci zaczęły się śmiać i mówić, iż Zosia jest „bez taty”, bo go nie ma.
Barbara Stanisławówna rzuciła się uspokajać wnuczkę, ale gdzie tam – kłębek żalu przykrył dziewczynkę falą płaczu.
„Tato, gdzie mój tato? Dlaczego mama jest taka zła?!” – krzyczała Zosia, zalewając się łzami.
Barbara Stanisławówna tylko przytulała wnuczkę mocniej:
„Nie wszyscy mają tatę, skarbie. Poradzimy sobie i bez. I co z tego? Będzie więcej pierogów dla nas. Ubieraj się, idziemy po loda.”
Na dźwięk słowa „lody” Zosia zaczęła się uspokajać.
„I mamie też kupimy?”
„I mamie też.”
W domu BarbaryBarbara uśmiechnęła się cicho, patrząc, jak Zosia z euforią biegnie do kuchni, by pomóc w przygotowaniu kolacji, i wiedziała, iż ich mały świat jest mimo wszystko doskonały.