Zostałem ojcem po 50-tce.Nie jestem dumny, iż w piaskownicy mówią do mnie "dziadku"

mamadu.pl 5 godzin temu
"Zostałem ojcem w wieku 52 lat. Niektórzy mówią: 'lepiej późno niż wcale'. Ale ja czasem myślę, iż 'późno' potrafi boleć – w kolanach, w głowie i w sercu" – napisał do nas Piotr.


Mam dziecko po pięćdziesiątce. I wcale nie czuję się bohaterem


"Mam 52 lata. Moje dziecko – dwa. Kiedy spacerujemy po osiedlu, bywa, iż dzieci wołają do mnie 'dziadku!'. Nie złośliwie, po prostu – dla nich siwe włosy, zmarszczki i zmęczone oczy to kod dla starszego pana. A ja się wtedy uśmiecham, poprawiam czapkę na

głowie syna i udaję, iż nie słyszałem. Choć słyszałem aż za dobrze.

Zostałem ojcem późno. Nie z powodu jakiegoś wielkiego planu czy świadomego wyboru 'dojrzałego tacierzyństwa'. Życie się po prostu tak potoczyło. Praca, związki, może też trochę strachu.

A potem, kiedy już się odważyłem – musieliśmy walczyć o to dziecko, z kalendarzem i


biologią na plecach. Udało się. Urodził się zdrowy. I wszyscy mówili: 'Ale cudownie, będziecie tak bardzo świadomymi rodzicami!'.

Może i jesteśmy świadomi. Ale jesteśmy też cholernie zmęczeni.

Nie mam siły się bawić. I boli mnie, iż nie jestem tym tatą z reklam


Patrzę na tych wszystkich młodych ojców. Takich dwudziestoparolatków, którzy rzucają się w trawę z dzieckiem, robią fikołki, biegają dookoła z kijem udającym miecz. Ich plecy jeszcze nie bolą. Ich cierpliwość nie kończy się po dziesięciu minutach noszenia na barana. Ich organizm nie mówi im: ej, miałeś dzisiaj już dwa razy schylać się po zabawkę, teraz wystarczy.

A ja? Ja mam wrażenie, iż moje ciało zostało zaprojektowane do siedzenia, nie do biegania za dwulatkiem z pieluchą. Nie mam już tej energii, tego luzu, tego refleksu. Kiedy w nocy płacze, wstaję, ale w myślach płaczę razem z nim. I czuję się winny, iż nie jestem tatą, którego potrzebuje.

Moja partnerka też nie ma lekko


Moja partnerka ma 42 lata. Też została mamą późno. I choć jesteśmy razem w tym wszystkim, to oboje wiemy, iż codzienność nas przerasta. Mamy mniej cierpliwości, mniej snu, mniej zasobów. A przecież chcielibyśmy dać więcej.

Czasem w nocy rozmawiamy szeptem: czy on będzie miał nam za złe, iż jesteśmy starzy?


Że nie podniesiemy go na barana, nie będziemy skakać na trampolinie, nie dożyjemy jego czterdziestki?

To nie są rozmowy o żalu. To są rozmowy o lęku. O tym, iż przyszliśmy na tę imprezę bardzo późno – i chcemy zostać na niej jak najdłużej, ale wiemy, iż ktoś w końcu wyłączy światło.

To nie znaczy, iż żałuję. Kocham tego małego człowieka jak nikogo innego na świecie. Ale kocham go też z bólem, z trudem, z ciężarem, którego nie pokazuje się na zdjęciach z tortem".

(Imiona bohaterów zostały zmienione).

Idź do oryginalnego materiału