Zostawiłam mieszkanie dzieciom i wyjechałam na wieś: teraz mieszkam w starym domu i zaczynam od nowa.

newsempire24.com 3 tygodni temu

— Mamo, dlaczego tak zdecydowałaś? Teraz mieszkamy w cieple i wygodzie, a ty sama, na odludziu, w tym starym domku? — głos Ani brzmiał z wyrzutem, niemal ze łzami.

— Nie martw się, córeczko. Już przyzwyczaiłam się do tej ziemi. Dusza od dawna prosiła się o spokój — odpowiedziała spokojnie Wanda Nowak, pakując ostatnie rzeczy do walizki.

Decyzję podjęła świadomie, bez żalu. Jej kawalerka w mieście, gdzie tłoczyli się we czworo — ona, córka, zięć i wnuczek — stała się zbyt ciasna. Ciągłe kłótnie między Anią i Mariuszem, rozdrażnione ton głosów, trzaskanie drzwiami — to wszystko ciążyło bardziej niż ściany. A Jasio już podrósł, i Wanda zrozumiała: niania nie jest już potrzebna. Jej troska stała się ciężarem.

Spadek po babci — drewniany domek we wsi pod Lublinem — początkowo wydawał się żartem losu. Ale potem, patrząc na zdjęcia, na zarośnięty sad jabłoniowy, na strych z zachowanymi zabawkami z dzieciństwa, nagle uświadomiła sobie: tam właśnie jej miejsce. Tam czeka spokój, wspomnienia, cisza i… może coś nowego. Serce podpowiedziało — czas.

Przeprowadzkę zorganizowała w jeden dzień. Córka błagała, żeby nie wyjeżdżała, łzy płynęły strumieniem, ale Wanda tylko się uśmiechała i głaskała Anię po głowie. Nie gniewała się. Rozumiała: młodzi mają swoje życie. A ona — swoją drogę.

Dom przywitał ją chwastami i połamanym płotem. Sufit nieco się obniżył, podłoga skrzypiała, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci i zapomnienia. Ale zamiast strachu i bezradności Wanda poczuła determinację. Zdjęła płaszcz, zawinęła rękawy i zabrała się za porządki. Wieczorem w domu już świeciły się lampy, pachniało świeżością i parzoną herbatą, a w kącie przy piecu stały przywiezione z miasta książki i manualnie robiony koc.

Następnego dnia poszła do sklepu spożywczego — kupić farbę, ścierki, drobiazgi dla domu. Po drodze zauważyła, jak naprzeciwko, przy swoim domu, jakiś mężczyzna krząta się w ogródku. Wysoki, z siwiejącymi skroniami, ale z ciepłym uśmiechem.

— Dzień dobry — przywitała się pierwsza Wanda.

— Dobry. Do kogo pani tu przyjechała? A może się wprowadza? — zainteresował się, wycierając ręce o starą ścierkę.

— Na stałe. Jestem Wanda Nowak. Przyjechałam z Warszawy. To dom po babci.

— Jan Kowalski. Mieszkam naprzeciwko. jeżeli potrzeba pomocy — proszę dać znać. Sąsiedzi u nas życzliwi, nikt tu nie zginie.

— Dziękuję. A może od razu wpadnie pan na herbatę? Uczcimy nowe mieszkanie. Przy okazji lepiej się poznamy.

Tak się wszystko zaczęło. Długo siedzieli na ganku, pili herbatę z konfiturami i rozmawiali o życiu. Okazało się, iż Jan jest wdowcem. Jego syn dawno wyjechał do Krakowa, dzwoni rzadko, a w odwiedziny prawie nie zagląda. I Jan, tak jak Wanda, od dawna nie czuł się potrzebny.

Od tamtego dnia stał się częstym gościem. Przyniósł deski, naprawił płot, pomógł z dachem. Przytargał siano na opał. A wieczorami siedzieli pod latarnią, gawędzili, wspominali młodość, czytali na głos książki.

Powoli życie Wandy się ułożyło. Założyła kwiatową rabatę, posadziła jabłonie, zaczęła piec ciasta, na które zbiegali się sąsiedzi. Ania dzwoniła często, prosiła, by wróciła, mówiła, jak tęskni. A Wanda tylko się uśmiechała i odpowiadała: „Córeczko, ja tu nie jestem sama. Jestem u siebie. I po raz pierwszy od wielu lat naprawdę szczęśliwa”.

Tak właśnie zeszły się dwa samotne serca. Wśród starych ścian, cichych uliczek i trawy po pas. Zeszły się, by pokazać, iż nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa. I iż w starym domu może narodzić się nowe życie.

Idź do oryginalnego materiału