Chciałam pomóc synowi, a stałam się zbędną w swoim życiu: opowieść matki, która poświęciła się dla rodziny

polregion.pl 1 miesiąc temu

Zawsze byłam jedną z tych kobiet, które żyją dla swoich dzieci. Od nieprzespanych nocy, gdy syn był malutki, po niepokoje o jego przyszłość, gdy stał się nastolatkiem. Posiwiałam wcześniej niż moje rówieśniczki, wiele poświęciłam, ale robiłam to z miłości – w końcu miałam tylko jednego Krzysia. Gdy skończył 31 lat, pomyślałam, iż może wreszcie czas pomyśleć trochę o sobie.

Krzyś ożenił się osiem lat temu. Razem z teściami opłaciliśmy wesele, a ja jako prezent wręczyłam im kopertę z pieniędzmi – niech sami zdecydują, na co je przeznaczą. Młodzi od razu po ślubie wynajęli dwupokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy Wrocławia. Cieszyłam się, iż radzą sobie sami – nie każda para może pozwolić sobie na odrębne życie.

Ale po kilku latach zaczęli mieć problemy finansowe. Wtedy syn przyszedł do mnie po pomoc. Miałam pasywny dochód – wynajmowałam mieszkanie, które odziedziczyłam po byłym teściu. Najemca był idealny: samotny mężczyzna, bez awantur, płacił regularnie, nie narzekał. Gdy jednak dowiedziałam się, iż synowa jest w ciąży, uznałam, iż trzeba pomóc.

Wypowiedziałam umowę najemcy i oddałam mieszkanie synowi z żoną. Pomyślałam: no cóż, odstawię na jakiś czas ulubione krewetki i łososia, jakoś wytrzymam. Ważne, iż pomogę rodzinie. Do tego synowa nagle stała się wobec mnie czuła – zapraszała na obiady, pytała o zdanie.

Minęły trzy lata. Przez trzy lata żyli w tym mieszkaniu, nie płacąc ani złotówki. A ja wciąż nie mogłam się przemóc, by poprosić, żeby się wyprowadzili. Wiecie, czasem dobre relacje są jak pułapka. Trudno być „tą złą”, która przypomni o obowiązkach. Ale zaczęłam zauważać, iż sama słabnę: ciągłe zmęczenie, senność, nadprogramowe kilogramy. Jem byle co, bo oszczędzam. Wszystko dla nich.

I w końcu zebrałam się w sobie. Spokojnie, bez pretensji, zapytałam Krzysia: „Synku, może już pora rozejrzeć się za własnym mieszkaniem? Z tamtej dzielnicy masz daleko do pracy, a ofert nie brakuje”. On tylko się zaśmiał. A synowa dodała, iż „dziecko jeszcze małe, niech trochę jeszcze posiedzą”.

Spróbowałam wytłumaczyć, iż bycie matką nie oznacza poświęcania się do końca życia. Że mogliby znaleźć coś bliżej przedszkola. Ale rozmowa potoczyła się nie tak, jak chciałam. Obrazili się. A ja poczułam się winna. Winna tego, iż po prostu zapragnęłam normalnie żyć.

Tydzień później teściowie zaprosili mnie na urodziny jakiegoś kuzyna – podobno widzieliśmy się na weselu. Nie miałam ochoty iść, ale nalegali: „Prezentu nie trzeba, przyjdź sobie”. No to przyszłam.

I tu czekała mnie niespodzianka. Wszyscy patrzyli na mnie jak na złą macochę z bajki. Tematem wieczoru stała się moja „okrutna decyzja” – jak można odbierać młodym dach nad głową? Co jest ważniejsze: pieniądze czy spokojne życie syna i wnuka? Dziesięć osób, a każda potępia. Nikt nie chciał słuchać, jak ciężko było mi przez te wszystkie lata.

W efekcie ustalili, iż Krzyś z rodziną zostaną w mieszkaniu, ale teraz będą płacić – symboliczną kwotę, połowę rynkowej stawki. W praktyce – jeszcze mniej. A ja oficjalnie zostaję właścicielką, mam prawo żądać remontu, terminowych opłat i tak dalej. W teorii sprawiedliwe, ale to nie była moja decyzja, tylko narzucona. Po prostu padłam ze zmęczenia.

Czuję, iż ten „układ” niczego dobrego nie przyniesie. niedługo zaczną się kłótnie, pretensje. Ale wyboru nie mam. Teraz postanowiłam jedno: jeżeli coś zepsują – sami naprawią. Chcę wierzyć, iż uda nam się zachować dobre relacje. Ale jeżeli nie… cóż, taka już cena ich wyboru. Chciałam inaczej… Tylko kto by mnie słuchał.

Idź do oryginalnego materiału