Chciałam pomóc synowi, ale stałam się zbędna w swoim życiu: Historia matki, która poświęciła się rodzinie.

newskey24.com 1 miesiąc temu

Zawsze byłam jedną z tych kobiet, które żyją dla swoich dzieci. Od nieprzespanych nocy, gdy syn był malutki, po niepokoje o jego przyszłość, gdy dorósł. gwałtownie posiwiałam, wiele oddałam, wiele poświęciłam, ale robiłam to z miłością — bo Mikołaj był moim jedynakiem. Gdy skończył 31 lat, pomyślałam, iż czas trochę pomyśleć i o sobie.

Mikołaj ożenił się osiem lat temu. Wraz z rodzicami jego żony opłaciliśmy wesele, a ja jako prezent wręczyłam im kopertę z pieniędzmi — niech sami zdecydują, na co je przeznaczą. Młodzi zaraz po ślubie wynajęli dwupokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy Warszawy. Cieszyło mnie, iż radzą sobie sami — nie każde małżeństwo może pozwolić sobie na osobne życie.

Lecz po kilku latach zaczęły się kłopoty finansowe. Wtedy syn przyszedł do mnie po pomoc. Miałam pasywny dochód — wynajmowałam mieszkanie, które dostałam po byłym mężu. Najemca był wzorowy: samotny mężczyzna, bez awantur, płacił regularnie, nie narzekał. Ale gdy dowiedziałam się, iż synowa jest w ciąży, uznałam — trzeba pomóc.

Wypowiedziałam umowę najemcy i oddałam mieszkanie synowi z żoną. Pomyślałam — no cóż, odmówię sobie na czas ulubionych śledzi i łososia, pocierpię. Ale przynajmniej pomogę rodzinie. Do tego synowa nagle stała się dla mnie czuła — zapraszała w gości, pytała o zdanie.

Minęły trzy lata. Przez trzy lata żyli w tym mieszkaniu, nie płacąc ani grosza. A ja wciąż nie miałam odwagi poprosić, by się wyprowadzili. Wiecie, dobre relacje potrafią być pułapką. Trudno być „tą złą”, która przypomni o zobowiązaniach. ale zaczęłam zauważać, iż sama się wyczerpuję: senność, ociężałość, nadwaga. Jem byle co, bo oszczędzam. Wszystko dla nich.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę. Spokojnie, bez pretensji, zapytałam syna: „Mikołaj, może czas pomyśleć o swoim mieszkaniu? Tutaj masz daleko do pracy, a ofert nie brakuje.” On tylko zażartował. A synowa dodała, iż „dziecko jeszcze małe, niech trochę zostaną”.

Spróbowałam wytłumaczyć, iż bycie matką nie oznacza wiecznego poświęcenia. Że można znaleźć mieszkanie bliżej przedszkola. ale rozmowa potoczyła się źle. Obrazili się. A ja poczułam się winna. Winna tego, iż po prostu zapragnęłam żyć normalnie.

Po tygodniu teściowie zaprosili mnie na urodziny jakiegoś krewnego — podobno widzieliśmy się na weselu. Nie chciałam iść, ale nalegali: prezent niepotrzebny, przyjdź tylko. No i przyszłam.

Czekała mnie niespodzianka. Wszyscy patrzyli na mnie. Tematem rozmów stała się moja „okrutność” — jak można odbierać młodym rodzinie dach nad głową? Co ważniejsze: pieniądze czy przyszłość syna i wnuka? Dziesięć osób, i wszyscy potępiali. Nikt nie chciał słuchać, jak ja się czułam przez te wszystkie lata.

W końcu ustalono, iż Mikołaj z rodziną zostaną w mieszkaniu, ale będą płacić — symboliczną kwotę, połowę rynkowej stawki. A w praktyce — jeszcze mniej. Ja oficjalnie zostaję właścicielką, mam prawo żądać remontów, terminowych opłat i tak dalej. W teorii sprawiedliwie, ale to rozwiązanie mi narzucono. Byłam już po prostu zmęczona.

Czuję, iż ta „umowa” nie przyniesie nic dobrego. niedługo zaczną się kłótnie, pretensje. ale wyboru nie mam. Teraz postanowiłam inaczej: jeżeli coś zepsują — niech naprawiają na swój koszt. Chcę wierzyć, iż uda nam się zachować dobre relacje. Ale jeżeli nie — cóż, taka jest cena ich wyboru. Chciałam inaczej… ale nikt mnie nie usłyszał.

Idź do oryginalnego materiału