Córka podzieliła się radosną nowiną, a potem wyprosiliśmy ją i zięcia z domu

polregion.pl 1 miesiąc temu

Córka zebrała nas przy stole, by podzielić się radosną nowiną. Po kolacji wyrzuciliśmy ją i zięcia z domu.

Nie rozumiem dzisiejszej młodzieży. Zdrowy rozsądek zdaje się dla nich pustym pojęciem. Nasza córka Alicja zorganizowała rodzinny obiad – niby zwykły, świąteczny, z sałatkami, tortem, świecami. Zgromadziła wszystkich – mnie, męża, naszego wnuka i swojego męża. Mieszkamy razem w trzypokojowym mieszkaniu na obrzeżach Gdańska. Życie w takim ścisku to już i tak wyzwanie. A tu…

Gdy Alicja i Marek wzięli ślub, od razu przyjęliśmy ich do siebie. Wyszło tak – zaszła w ciążę, ślub był pospieszny, wszystko jakoś gwałtownie i bez zastanowienia. Nie osądzaliśmy, pomogliśmy, jak mogliśmy, i zaproponowaliśmy, by u nas zamieszkali, żeby odłożyli na własne mieszkanie. Mówiliśmy im: „Oszczędzajcie, zbierajcie choćby na wkład własny pod kredyt. Rozumiemy, ale gdy wnuk podrośnie – będzie jeszcze ciaśniej.”

Kiwała głową, zgadzała się. A w praktyce – zero inicjatywy. Same obietnice, gadanie, a efektów – nic. Żyją jak dzieci u rodziców, a choćby wdzięczności nie okazują. Myśmy znosili, choć mieliśmy swoje problemy, swój wiek, chcieliśmy spokoju i porządku. Ale dla córki – milczeliśmy.

I oto siedzimy przy świątecznym stole. Alicja się uśmiecha, oczy jej błyszczą. Wymieniliśmy z mężem spojrzenie: „Może jednak zdecydowali się wyprowadzić?”

Ale nie. Alicja unosi kieliszek, patrzy na nas i oznajmia:

— Mamo, tato… Jestem w ciąży!

Zakręciło mi się w głowie. Zamarłam, patrząc na nią, nie wierząc własnym uszom. Zdało mi się, iż ziemia ucieka spod nóg. Chciało mi się śmiać z bezsilności albo wybuchnąć płaczem. Jeszcze jedno dziecko? Do tego ciasnego mieszkania? Gdzie, na Boga…

— Alicja, ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co robisz? — spytał cicho, ale ostro mój mąż. — Gdzie będziecie mieszkać we sześcioro? A może myślicie, iż dalej będziemy wam służyć?

A Alicja choćby się nie zmieszała. Widać spodziewała się, iż rzucimy się jej na szyję z gratulacjami. Ale tak się nie stało.

— Myślałam, iż się ucieszycie… — wyszeptała, a Marek od razu wtrącił:

— Liczyliśmy na wsparcie, a wy od razu jak na wroga. To nasza rodzina!

— Wasza? — nie wytrzymałam. — A my kim jesteśmy? Służącymi? Sponsorami? Prosiliśmy: oszczędzajcie na własne mieszkanie! A wy… kolejne usta, wybaczcie, ale my już nie udźwigniemy.

Po kolacji nikt nie odezwał się do nikogo słowem. Następnego dnia Alicja choćby się nie przywitała. Byli obrażeni. Na nas. Że nie skakaliśmy z radości. Że nie byliśmy zachwyceni, gdy w tym ciasnym mieszkaniu miał pojawić się kolejny płacz, kolejna kołyska, kolejny powód, by się rozpychać.

Porozmawialiśmy z mężem. Spokojnie. Stanowczo. Postanowiliśmy: dość. Nie możemy i nie chcemy dłużej poświęcać swojego życia, swojej starości, swojego spokoju. Mają już trzydzieści lat. Czas dorosnąć.

Podeszłam do córki i powiedziałam wprost:

— Alicjo, kochamy was. Ale jesteście dorośli. Chcecie drugie dziecko? Wspaniale. Tyle iż wychowujcie je we własnym domu. Nie możemy dłużej być waszą poduszką bezpieczeństwa.

Zapłonęła gniewem. Powiedziała, iż jesteśmy okrutni, iż „nikt tak nie postępuje z dziećmi”. Ale przepraszam bardzo, już postępowałam – gdy niańczyłam ich syna, gdy oddawałam emeryturę na pieluchy, gdy gotowałam im rosół i prasowałam koszule. Teraz – koniec.

Spakowali rzeczy, znaleźli wynajmowane mieszkanie. Wyszli z urazą. A my zostaliśmy – w naszym trzypokojowym. W ciszy. Z poczuciem, iż postąpiliśmy słusznie, choć boleśnie. Ale czasem, by ktoś dojrzał, trzeba go puścić. choćby jeżeli to twoje własne dziecko.

Idź do oryginalnego materiału